środa, 27 listopada 2013

"The eyes are useless when the mind is blind"

Jezeli sobie myslicie, ze jako exchange student mam duzo czasu na spanie, to sie grubo mylice. Co z tego, ze sobota(23.11), swiat mnie wola, przygoda czeka, czas wstawac!

Wstalam wiec wczesniej niz wstaje do szkoly, przejechalam sie pod Wawe (ktora to nazwa zawsze wywoluje u mnie usmiech, ze niby jestem w Warszawie, heheszki) by wsiasc do auta mojej nauczycielki Child Development i wziac udzial w ostatnim dniu konferencji NAEYC. Oprocz mnie zapowiedzialy sie jeszcze dwie inne dziewczyny, ale najwyrazniej potrzebowaly snu bardziej niz ja, wiec spedzilam mila godzinke w aucie z nauczycielka gawedzac o wszystkim i o niczym.
Do Waszyngtonu dotarlysmy w rekordowym czasie, bo w niecala godzine, rozstalysmy sie i pobieglam na swoj wyklad ("Building an interactive bilingual classroom with word walls, labels, and child-generated alphabets"). Wyklad byl przecietny, ale lepszy niz gorszy.

Nastepnie przeszlam sie na "The Heritage Project: An overview of a global awarness program". Dwie nauczycielki mowily o efektach swojego projektu, ktory polegal na zaangazowaniu rodzicow dzieci w przygotowywanie krotkich lekcji na temat swojego dziedzictwa, skad przybyli, etc etc. Ten wyklad byl porywajacy, prowadzace byly naprawde passionate. Jezeli kiedys wyladuje jako nauczycielka wczesnoszkolna (nie planuje, ale wszystko moze sie zdarzyc) to na pewno postaram sie wyczarowac cos podobnego.

Po drugiej sesji znowu odbyla sie poltoragodzinna przerwa na lunch, podczas ktorej zrezygnowalam z chodzenia w kolko po tym samym budynku, a mojac w glowie zachwyt Brazylijki, postanowilam zwiedzic Chinatown.
Konferencja miescila sie w centrum miasta, wystarczylo ze wyszlam z budynku hotelu, przeszlam przez ulice i szyldy zaczely robic sie dwujezyczne.

Seems legit.
Jako, ze przygotowywalam sie do tej wyprawy jestem swiadoma, ze zdania na temat waszyngtonskiej chinskiej dzielnicy sa podzielone- wiele osob uwaza, ze takie male (rzeczywiscie, nie wiecej niz dwa bloki, kilka ulic), ze nie chinskie i ze nie wystarczy dopisac znaczkow na amerykanskich restauracjach, by sie zrobilo chinsko. Nie mnie oceniac, nie bylam ani w Chinach (poki co), ani w innym chinatown, wiec nie umiem ocenic tej dzielnicy wymiernie.

Jestem miejska dziewczyna. Pol zycia wydawalo mi sie, ze powinnam mieszkac na wsi, w lesie, ale mieszkanie w niewielkim miasteczku uswiadomilo mi, ze nie. Brakuje mi mozliwosci wziecia autobusu o dowolnej porze dnia i  przebierania w trzydziestu filiach biblioteki, brakuje mi mozliwosci przejscia sie wieczorem do teatru bez calej rodzicielskiej obstawy, brakuje mi spaceru po starym miescie, brakuje mi tego, ze w kazdej chwili moglam wyjsc z domu i w ciagu pol godziny zawitac pod drzwiami kogos kogo lubie, zwlascza gdy moi rodzice nie mogli mnie nigdzie zawiesc.Brakuje mi stwierdzeni 'piernicze, nie uznaje wfu na ostatich dwoch godzinach w piatek', wyjscia ze szkoly i wrocenia do domu. W Stanach musialabym pedalowac na piechote, gdybym zdecydowala sie na wagary.
Oh, jeju, jak bym sobie wrocila do domu, na tydzien czy poltora, zaliczyla wszystkie teatry (ktore nadal wysylaja mi newslettery), zaki i krytyki polityczne, przeszlabym sie po Dlugiej w grubym plaszczu i czapce, patrzac jak ladnie pada snieg na tle podswietlonego ratusza, odmrozilabym sobie nos w tramwaju, przeszlabym sie po moim Otominie, urzadzilabym spacer brzegiem morza, wbilabym sie z przyjaciolka na zdjecie jakiegos turysty (bez Justusa nie mogacego pojac 'ale dlaczego ja to robie' i proszacego, zebym przestala, bo to przeciez obcy ludzie) i swietowalabym sylwestra w dobrym, polskim stylu. A pozniej wsiadlabym do samolotu gotowa spedzic kolejne miesiace w Stanach.

A wracajac do rzeczywistosci- tak bardzo tesknie za zyciem w miescie, ze idac 
sobie po Waszyngtonie staralam sobie wyobrazic, ze jestem tamtejsza. Srednio mi wyszlo, ale przynajmniej naoddychalam sie spalinami, pomeczylam uszy odglosami ulicy, prawie potknelam sie o bezdomnego (oni sa tutaj jacys inni) i odwiezylam sobie ten dreszczyk emocji 'czy moj portfel jest na swoim miejscu' (zdecydowanie wolalabym zostac obrabowana na swojej dzielni, niz w hameryce).
Napawalam oczy takim widokiem:
W pewnym momencie weszlam do jakiegos typowo amerykanskiego sklepu, nawet nie silacego sie na chinskosc, sieciowki ze slodyczami "i'm sweet". Oprocz calej masy rzeczy ktore wygladaja lepiej niz smakuja, maja niewymierne ceny i ciezko mi bylo ich nie kupic znalazlam te oto dziwy:
A do tego miesburger z podwojnym miesem.
Pod koniec tulania sie, gdzies w ciemnym zalulku zaraz przy koncu chinskiej dzielnicy znalazlam sklep, nie za duzy, ale wyladowany po sufit i tak chinski, ze az poczulam sie jakbym nagle przeniosla sie w czasie i zmienila rejon geograficzny. Pierwszym co rzucilo mi sie w oczy byla chinka w srednim wieku gawedzaca po chinsku ze starsza klientka, otwierajaca przerozne szuflady by wyciagnac z nich ziola i umiescic na papierze pakunkowym. Gapilam sie przez chwile z otwarta buzia, az zaczelam zauwazac wszystko inne. Przez dobre kilkanascie minut krazylam naokolo, starajac wyperswadowac sobie podejscie do lady, trzasniecie piescia i krzykniecie "biore wszystko". 
Nogi zaprowadzily mnie znowu do zielarki i nie moglam sie powstrzymac przed zapytaniem, czy nie ma nic przeciwko bym zrobila zdjecie. Spojrzala na mnie wzrokiem mowiacym "nie mam pojecia co wlasnie powiedzialas, ale troche mi przeszkadza Twoja biala obecnosc", wiec niemalze skorczam sie w sobie. Jej klientka, ktora wydawala sie dobrze znac wszystkich pracownikow sklepu, spojrzala na mnie i rzucila "tak, mozesz zrobic swoje zdjecie". A nastepnie odwrocila sie i, z tego co mi sie wydaje, zaczela tlumaczyc sytuaje pierwszej z dam po chinsku. Zakonczyly chichotem, a ja staram sie wygladac jakbym wcale nie wiedziala, ze sie ze mnie nabijaja.
Nie mam problemu z niekupowaniem ciuchow czy "normalnych" slodyczy. Ale gdy wchodze do sklepu tego typu, z cala masa drobnych rzeczy ktore sa w jakis sposob powizane z innym swiatem... Koncze przy kasie obladowana produktami wydajac stanowczo za duzo pieniedzy. 
Po co komu matura, jak mozna podrozowac? Czy jest tu ktos, kto chcialby sponsorowac moje podroze w zamian za dobra literature ktora bede tworzyc, troche ciasta, wdziecznosc, milosc i szerzenie pokoju? Tyle swiata to zobaczenia. Wielkie plany.

Po "lunchu" wrocilam do hotelu by wziac udzial w ostatnim wykladzie, "Dingqi- 10 years as a private early learning center in China". Weszlam do sali jakies dziesiec minut przed czasem, oprocz mnie bylo czworo odpowiedzialnych za prezentacje, wszyscy wesolutko rozmawiajacy po chinsku (wesolutko jak wesolutko, zawsze jak slysze chinski to wydaje mi sie ze oni sa nieszczesliwi). Siedze sobie na krzeselku i staram sie nie zwracac na siebie uwagi. Dwie minuty przed planowanym rozpoczeciem sesji odrywam sie od telefonu czujac na sobie wzrok jednego z prowadzacych.
-Skad jestes?
-Z Polski.
-Ooooooo, z Polski. Macie dobra edukacje w Polsce.
-Mamy?
I w tym momencie sie pogubilismy, stracilismy watek i nie zrozumielismy sie nawzajem. Na szczescie do pokoju weszla kolejna osoba i cala uwaga skupila sie na niej. Koniec koncow zaczeli prezentowac, powerpoint mieli przygotowany w calosci po chinsku, ich angielski byl tragiczny, ale jakas kobieta pochodzenia chinskiego ale urodzona w USA potlumaczyla i costam z tego wynieslismy.

Podczas tego wykladu pierwszy raz w zyciu odczulam rasizm w stosunku do mojej osoby. Obok mnie siedziala chinska au pair ktora zerkala i zerkala na mnie od kiedy tylko mnie dostrzegla. W koncu odwazyla sie powiedziec: "jej, nie spodziewalam sie zobaczyc nikogo bialego tutaj... Przepraszam, ale dlaczego tutaj jestes? Przeciez jestes biala!"
Nie za bardzo wiedzialam co odpowiedziec, bo moj kolor skory jest najglupszym powodem dla ktorego nie powinno mnie tam byc. Tak mnie wmurowalo w podloge, ze zapomnialam calego angielskiego i udalo mi sie wybakac cos, ze interesuje sie Chinami, ucze sie chinskiego (kolega Chinczyk zrozumial, ze ucze dzieci jezyka chinskiego, szczegolik) i moze kiedys chcialabym tam mieszkac. I w tym momencie oni wszyscy niezmiernie sie podekscytowali i po zakonczeniu prezentacji dostalam z piec tysiecy wizytowek, prosb o napisanie maila po wiecej informacji, zapewnien "welcome to China" (co w koncu rozgryzlam jako "przyjedz do Chin!") i "zadzwon jak juz bedziesz w Chinach". Probowalam wyjasnic, zeby nie spodziewali sie mnie tam w ciagu najblizszych pieciu lat, ale oni tylko powtarzali to swoje "welcome to China".

A na koniec strzelili sobie ze mna zdjecie. Bylam wyzsza od wszystkich kobiet, wzrostem dorownywal mi tylko jeden z mezczyzn. Coz, zycie ;)

7 komentarzy:

  1. A gdybyś mogła (załóżmy nielimitowany budżet i czas) to gdzie byś się w ten świat wybrała? Masz jakieś wymarzone cele, czy raczej spontanicznie-akurat-mam-ochotę-na-Chiny?
    O ile szeroki świat faktycznie (chwilowo!) możesz mieć poza zasięgiem, to mam nadzieję że snujesz już ambitne plany na zwiedzanie Stanów, przynajmniej tych bliższych - Nowego Jorku, Bostonu czy może Niagary albo Florydy. Prawda? :> Bo taka okazja się może za szybko nie powtórzyć.
    A ta konferencja z tego co opisujesz to jakaś komedia. Sądziłem, że jak jest duża droga konferencja, zwłaszcza w DC, to powinna prezentować jakiś poziom. Dobrze, że przynajmniej niektóre prezentacje są dobrze przygotowane i ciekawe.
    PS. "były naprawdę passionate"? Poważnie? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim celem jest mieszkanie przez rok na kazdym z kontynentow, w Azji marza mi sie Chiny oraz Indie/Nepal, w Australii i Oceanii celuje w Nowa Zelandie, w Afryce nie moge sie zdecydowac, ale raczej cos kolo srodka po prawej (Kenia? Etiopia?), w ameryce poludniowej Brazylia/Argentyna, w Europie marzylby mi sie Erasmus, gdziekolwiek byle nie za blisko (prosze, nie do Niemiec!).
      Ale gdybym miala nieograniczony budzet na podroze, to z mojej obecnej lokalizacji zgarnelabym najlepszego-wymianowego-kumpla, zobaczyla wszystkie parki narodowe usa, przejechala granice w meksykiem i wezykiem poruszala sie po ameryce poludniowej zostajac w rio na karnawal, po zwiedzeniu wszystkich krajow skierowalabym sie ku Ziemi Ognistej z ktorej statkiem przedostalabym sie do RPA z ktorego wyruszylabym odkrywac Afryke, wliczajac Madagaskar. Na polnocy obfotografowalabym sie z 7 cudami swiata starozytnego i przez azje mniejsza (opatulona w burke, tak dla bezpieczenstwa) i Turcje dostalabym sie do Europy. Pochlanialabym wszystko co napotkam, kazdy kraj europy wschodniej i poludniowej (jeszcze nie opracowalam kolejnosci, ale z turcji pewnie kierowalabym sie na polnoc ku krajom europy wschodniej i spowrotem az do bylej jugoslawii). Gdy dotarlabym na Slowacje urzadzilibysmy sobie rajd po tatrach, z ktorych zeszlibysmy w Polsce. Zwiedzanie najwiekszych mast i parkow narodowych, splywy kajakowe, az w koncu moj Gdansk, ktory pokazalabym mojemu towarzyszowi wyprawy od podszewki.
      Nastepnie przepodrozowalibysmy europe zachodnia, a moj kumpel z portugalii wrocilby do domu. Ja za to samolotem polecialabym do Nepalu, obeszlabym swieto holi w Indiach

      Usuń
  2. Nastepnie Himalaje, Tybet, Chiny. Pozniej jade na poludnie- tajlandia, wietnam, laos, kambodża. Z tego miejsca do nowej gwinei, australia (uluru! I spektakl w Operze, miedzy innymi), Nowa Zelandia. Tam bylaby moja pustelnia, siedzialabym gdzies schowana jednoczac sie z natura.
    Po miliardzie lat zdecydowalabym co dalej.
    Wracajac do pytania- Chiny sa na mojej liscie do dawna, to jeden z moich must-travel-to krajow :)
    Wiesz, gdyby to ode mnie zalezalo, to Stany lezalyby u moich stop (mozesz powtorzyc to zdanie o nieograniczonych finansach?). Ale jestem smarkata. Zasady wymiany nie pozwalaja mi podrozowac samej, wiec oprocz wycieczek ze szkoly moge zwiedzac tylko z host rodzina lub Rotary. A oni sa tu na innych zasadach niz ja, i mowia cos o jakiejs pracy czy obowiazkach. Zapisalam sie juz na kilka wyjazdow ze szkoly (narty w styczniu, czy teatralny nyc w kwietniu), ale strasznie mnie kusi year trip. To generalny term dla wycieczki pod koniec wymiany, za podobna cene moznaprzez 2 tygodnie odkrywac zachodnie wybrzeze (na bogato, samolotem), lub przez 30 dni autokarem objazdowke po calym kraju (wliczajac niagara falls, mount rushmore, yellowstone national park, wielki kanion i cala mase innych). Nie ma opcji, bym przepuscila taka okazje!
    Tak, konferencja nie byla tak pouczajaca i profesjonalna jak sie spodzewalam. Dobrze sie bawilam, ale jedyny wyklad z ktorego NAPRAWDE cos wynioslam to ten o ksiazkach dla dzieci.
    +tak, naprawde byly. Strasznie wierzyly w to co robia. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. a gdzie zdjęcie z chinczykami ?!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie juz w Chinach, bo zrobili je swoim aparatem zaraz przed tym gdy zmyli sie na samolot :)

      Usuń
  4. A ja jeszcze czekam na zdjęcie z Haloween - Marysia jako gruszka ;D

    Wpis bardzo fajny. Też uwielbiam tego typu sklepy. A chiński jest nieziemski - takie sobie ćwierkanie (nie chcę w tym miejscu nikogo urazić, mój komentarz jest w pozytywnym znaczeniu słowa ćwierkanie, czyli że ładnie brzmi :D) a jak można się porozumieć dzięki niemu.

    Też tak mam, że jak wejdę do jakiegoś sklepu, który nie jest spotykany wszędzie - od razu mam ochotę kupić wszystko ;) Szczególnie jeśli chodzi o jakieś starocie :D

    Co to jest ta kulka, którą trzymasz w ręku w tym sklepie ze słodyczami?? :D

    Co kupiłaś w tym chińskim sklepie?? :D Próbowałaś już? Dobre??

    Oczywiście jak zawsze - czekam na kolejną notkę i odpowiedź od Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdjecie z halloween gdzies zaginelo, chyba zrobie po prostu zdjecie kostiumu i zaktualizuje wpis. Zobaczymy :)
      Kulka to "łamiszczęka", typ cukierka.
      Probowalam tych imbirowych cukierkow (pilantne, ale slodkie. Oblepiaja aparat) i tych ciasteczek z tylu (dobre, bez wyraznego smaku).
      Dziekuje, pracuje juz nad notka o thanksgiving!

      Usuń