poniedziałek, 2 grudnia 2013

"I'm an idealist. I don't know where I'm going, but I'm on my way."- Carl Sandburg

W zeszłym tygodniu szkoła miała przyjemność oglądać nasze buźki tylko w poniedziałek i wtorek (25 i 26 listopada). Cały wtorek czułam znajome mrowienie w żołądku zwiastujące przerwę świąteczną, tak intensywne, że powoli zaczęłam czuć się jak na Boże Narodzenie (tylko śniegu brak. I zimno mogłoby się zrobić, dla odmiany, bo mój zegar biologiczny nie za bardzo rozumie co się dzieje. Chociaż z drugiej strony w ten sposób nie odczuwam tak mijającego czasu i nadal jestem zawieszona gdzieś w późnym październiku :)).

Środę (27.11) spędziłam piekąc wszystkie trzy popisowe ciasta które mi wychodzą i w dodatku nie są z proszku; miła odmiana dla moich amerykańskich znajomych którzy są przyzwyczajeni do wypieków smakujących plastikowo i dokładnie tak samo.

W czwartek (28.11) wstaliśmy wcześnie i po załadowaniu czwórki dzieciaków, psa, całej góry jedzenia i prezentów do aut wyruszyliśmy na podbój Richmond w Wirginii. Miałam przyjemność nie jechania z psem :)

Dotarliśmy do domu któregoś z rodzeństwa mojego host taty, rozłożyliśmy jedzenie, powiedzieliśmy wszystkim kim to ja tam jestem i zaczęliśmy asymilować mnie z dalszą host rodziną. Któreś z kuzynów zdecydowało, że bananagramy (gra w stylu scrabbli) jest fantastycznym pomysłem i elegancko mnie ogrywali (chociaż muszę przyznać, że radziłam sobie przyzwoicie), aż jedna z kuzynek dołączyła do mojego jednoosobowego teamu i moje słowa nagle zaczęły się robić wieloliterowe :)
Po grze ułożyliśmy wyrazy przedstawiające rzeczy za które jesteśmy wdzięczni, a następnie ja rozsypałam ich misternie ułożony anglojęzyczny świat układając dwa wyrazy- "ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA". Oh jej, ale się dopytywali!

Moja host babcia, która jest najsłodzszą amerykańską staruszką którą spotkałam, robiła zdjęcia "by Maria mogła wysłać swoim rodzicom". Dzięki niej mam zaszczyt przedstawić Wam poniższe:
Polskiej Wigilii to to nie przebije, a słodkie ziemniaki nie wzbudziły mojego entuzjazmu (bo jak to jeść? Do obiadu czy jako deser?), ale uczta to zawsze dobry pomysł, więc nie narzekam. :)
Po obiedzie zajęliśmy się sobą, a nasze rozmowy i śmiechy przerodziły się w maskaradę, w momencie gdy ktoś odkrył skrzynię z kostiumami. THOSE CRAZY AMERICANS! ;)
Scenka historyczna-kuzynka jako pielgrzymi, siostra jako Indianie :)
Siostra jako "Amerykański turysta na Hawajach" i ja jako ja.
Wieczorem pojechaliśmy do domu host babci by spędzić tam noc. Moja host siostra i mama padły natychmiast, a ja spędziłam miły wieczór jedząc (bo babcia to babcia) i gawędząc z nią i moją host kuzynką drugiego stopnia.

Zmyłam się do łóżka koło 10 i nie miałam przyjemności zaznania długiego snu bo wyskoczyłam spod kołdry o godzinie trzeciej trzydzieści, bo w końcu BLACK FRIDAY (w moim przypadku) zdarza się tylko raz w życiu. Spodziewałam się tłumów i wielkiej przepychanki, ale gdy dotarłyśmy na parking przed centrum handlowym samochody można by policzyć na palcach obu rąk. Z tego co słyszałam największy szał był w czwartek wieczorem, w momencie gdy otworzyli drzwi. 
Oczywiście świąteczne ozdoby wszędzie naokoło, tak samo jak muzyka. Kupiłam uroczy drobiazg, w kwiatki, na lato. Dlaczego zimą nie ma niczego w kwiatki? Szukałam swetra, ale niestety amerykańskie sklepy są zdecydowanie niedostosowane do potrzeb osób, które wierzą, że zimą ma być ciepło, a sweter powinien sięgać za pasek do spodni.

Po powrocie z zakupów odwiedziliśmy drugą host babcię i miałam przyjemność zobaczyć wyciąganie organów z dziesięciokilowego indyka oraz nacieranie go masłem. Pokręciliśmy się po domu i po południu zjedliśmy drugi obiad świętodziękczynny z drugą częścią rodziny. Tym razem udało mi się nie przyciągnąć całej uwagi, ponieważ jedna z kuzynek przyprowadziła chłopaka ("THE muslim boyfriend" o którym zwykło się mówić gdy nie słyszał, bo nikt nie był w stanie wypowiedzieć jego imienia). 
Do domu dotarliśmy koło 9 i runęliśmy do łóżek jak staliśmy.

W sobotę (30.11) nabyłam komputer i telefon oraz cały dzień pakowałam walizkę. 
W niedzielę (1.12) przeprowadziłam się do domu mojego exchange officera. 
Nic złego mi się nie działo, to po prostu część programu- podczas wymiany Rotariańskiej mieszka się w średnio trzech rodzinach. Niektórym to nie pasuje (Norweżka w mojej szkole złapała się za głowę, co to oni nam robią w tym Rotary), ale mi to odpowiada, umarłabym z nudów w jednej rodzinie ;) Do tego jest kilka rzeczy które chcę zweryfikować- czy są typowo amerykańskie, czy typowo mojo-pierwszo-rodzinowe.

Klub miał przygotowaną dla mnie drugą rodzinę, ale stchórzyli, a termin wyprowadzki nadciągał, więc na czas bliżej nieokreślony (ale planowo około tygodnia czy dwóch) wylądowałam u oficera wymiany, w pokoju gościnnym z łóżkiem tak wielkim, że spokojnie zmieścilaby się w nim jeszcze jedna osoba (z braku chętnych obkładam się poduszkami z każdej strony i śpię rozwalona na środku-potrzeba matką wynalazków) i sporym wyborem książek.

+jestem niezadowolona moim postępem w angielskim, nie widzę go. Counselor i wszyscy znający się ludzie powtarzają jak najęci, że należy ograniczyć kontakt z językiem ojczystym jak tylko się da, a jeżeli się bloguje, by próbować zrobić to w języku kraju goszczącego. Nie wiem co z tym fantem zrobię, ale wiedzcie, że rozważam!

11 komentarzy:

  1. Ja radzę w takim razie pisać i po polsku, i po angielsku. C;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W mojej sytuacji nie chodzi o zwiększenie dawki angielskiego, tylko o ograniczenie polskiego.

      Ale może masz troche racji, wymieszanie tekstu mogłoby chociaż trochę pomóc :)

      Usuń
  2. Popieram, w przeciwnych razie ubędzie ci grono czytelników

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten argument byłby przekonywujący, gdybym pisała dla czytelników, lecz piszę dla siebie- publikowałabym nawet gdyby nikt tu nie wchodził.
      Jednak zdaję sobie sprawę, że niektórzy z ludzi, którym ta moja pisanina sprawia przyjemność nie znają angielskiego. Nie za bardzo chcę ich popychać do google translate więc krótko mówiąc- NIE WIEM CO POCZĄĆ. :<

      Usuń
  3. konkretne zakupy zrobiłaś ;-) Możesz napisać jaki dokładnie sprzęt nabyłaś i w jakich cenach?

    OdpowiedzUsuń
  4. wcale się nie dziwię, że Cię nikt nie chce gościć. Po twoich postach widać że jesteś zakochaną w sobie egoistką, kto by taką chciał w domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój argument miałby sens tylko w wypadku gdyby rodziny mogły wybierać czy chcą gościć konkretnego wymieńca. Oni mogą zadeklarować się czy chcą w ogóle kogoś gościć i czasami sprecyzować płeć, więc nie mieli możliwości wycofania się ze względu na moją (taką tragiczną i paskudną) osobowość.

      Chciałabym również zwrócić uwagę na Twoją wewnętrzną dobroć, którą emanujesz tak bardzo, że decydujesz się na pisanie anonimowych komentarzy tylko po to, by zepsuć humor osobie której nie znasz. Ale ja jestem tylko zakochaną w sobie egoistką, nie mnie oceniać!

      Bycie życzliwym jest jak bycie wysportowanym, możesz to wyćwiczyć!
      Światlo we mnie kłania się Światłu w Tobie.
      Namaste,
      Maria.

      Usuń
  5. heh to po co tu wchodzisz i czytasz te egoistyczne wypociny ? zostaw je tym którzy je lubia :P Czyli naprzykład mnie!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę jednak, że jeśli naprawdę konieczne będzie pisanie postów po angielsku, każdy z małą pomocą słownika poradzi sobie z ich odczytaniem. Na początku może być to trudne, zwłaszcza dla osób, które nie czują się pewnie w angielskim, ale można się przyzwyczaić. Zwłaszcza, kiedy lubi się to, co się czyta : )
    Potraktuję ten komentarz zbiorczo i napiszę o paru rzeczach z poprzednich postów.
    Świetne zdjęcia z chińskiego sklepiku : ) Jeśli można spytać - co to są te rzeczy w "bekonowych" opakowaniach? (Czy to nie przypadkiem pomadka do ust? O zgrozo.) Jeśli chodzi o niewiedzę na temat świąt i obraźliwe uwagi, to chyba nawet nie warto tego komentować. Poza tym naprawdę lubię czytać o tym, co robisz w USA i czekam no nowe posty.
    (Jako zarówno stała czytelniczka i stara znajoma pogardzam zamieszczaniem tutaj ignoranckich komentarzy. A już w zupełności anonimowych.)
    Pozdrowienia i trzymaj się ciepło (mam nadzieję, że jeszcze coś tu napiszę : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jak miło Cię tu czytać! Dziękuję bardzo za komentarz, ahahah, tęsknię za Wami wszystkimi!
      Gdy rozmawiałam z moim host tatą, który bardzo zachęca mnie do blogowania po angielsku, powiedział mi, że robię to dla siebie i nie powinnam spowalniać swojego rozwoju dla ludzi których w większości nie znam (ponieważ moi bliscy i przyjaciele na pewno zrozumieją tą decyzję). Oraz 'czemu nie utrudnić innym tego co dla Ciebie jest utrudnione? Niech się trochę wysilą i wczują w Twoją sytuację!'. Tak więc następna notka jest już połowicznie po angielsku! :) Chociaż trochę się boję pokazywać moją gramatykę, która może być zabójcza dla Waszych maturalnych wyników (tak to jest gdy ludzie naokoło mówią sobie raz na jakiś czas 'he don't' albo uzywaja podwójnego zaprzeczenia). :)
      Tak, pomadka. I nić do zębów. I klej (?). I cukierki i guma do żucia.
      Trzymam się ciepło (nawet nie jest to jakieś specjalnie trudne, bo w piątek rano było ponad 15*C, chociaż na niedzielę wieczór zapowiadają jakąś straszną śnieżycę to wtedy będę pamiętać o prośbie!).
      Wysyłam moc uścisków, i buziaków i miłości i świątecznych życzeń i zjedzcie moje zdrowie podczas klasowej wigilii!
      Do zobaczenia za nie tak dużo miesięcy!

      Usuń