środa, 27 listopada 2013

"The eyes are useless when the mind is blind"

Jezeli sobie myslicie, ze jako exchange student mam duzo czasu na spanie, to sie grubo mylice. Co z tego, ze sobota(23.11), swiat mnie wola, przygoda czeka, czas wstawac!

Wstalam wiec wczesniej niz wstaje do szkoly, przejechalam sie pod Wawe (ktora to nazwa zawsze wywoluje u mnie usmiech, ze niby jestem w Warszawie, heheszki) by wsiasc do auta mojej nauczycielki Child Development i wziac udzial w ostatnim dniu konferencji NAEYC. Oprocz mnie zapowiedzialy sie jeszcze dwie inne dziewczyny, ale najwyrazniej potrzebowaly snu bardziej niz ja, wiec spedzilam mila godzinke w aucie z nauczycielka gawedzac o wszystkim i o niczym.
Do Waszyngtonu dotarlysmy w rekordowym czasie, bo w niecala godzine, rozstalysmy sie i pobieglam na swoj wyklad ("Building an interactive bilingual classroom with word walls, labels, and child-generated alphabets"). Wyklad byl przecietny, ale lepszy niz gorszy.

Nastepnie przeszlam sie na "The Heritage Project: An overview of a global awarness program". Dwie nauczycielki mowily o efektach swojego projektu, ktory polegal na zaangazowaniu rodzicow dzieci w przygotowywanie krotkich lekcji na temat swojego dziedzictwa, skad przybyli, etc etc. Ten wyklad byl porywajacy, prowadzace byly naprawde passionate. Jezeli kiedys wyladuje jako nauczycielka wczesnoszkolna (nie planuje, ale wszystko moze sie zdarzyc) to na pewno postaram sie wyczarowac cos podobnego.

Po drugiej sesji znowu odbyla sie poltoragodzinna przerwa na lunch, podczas ktorej zrezygnowalam z chodzenia w kolko po tym samym budynku, a mojac w glowie zachwyt Brazylijki, postanowilam zwiedzic Chinatown.
Konferencja miescila sie w centrum miasta, wystarczylo ze wyszlam z budynku hotelu, przeszlam przez ulice i szyldy zaczely robic sie dwujezyczne.

Seems legit.
Jako, ze przygotowywalam sie do tej wyprawy jestem swiadoma, ze zdania na temat waszyngtonskiej chinskiej dzielnicy sa podzielone- wiele osob uwaza, ze takie male (rzeczywiscie, nie wiecej niz dwa bloki, kilka ulic), ze nie chinskie i ze nie wystarczy dopisac znaczkow na amerykanskich restauracjach, by sie zrobilo chinsko. Nie mnie oceniac, nie bylam ani w Chinach (poki co), ani w innym chinatown, wiec nie umiem ocenic tej dzielnicy wymiernie.

Jestem miejska dziewczyna. Pol zycia wydawalo mi sie, ze powinnam mieszkac na wsi, w lesie, ale mieszkanie w niewielkim miasteczku uswiadomilo mi, ze nie. Brakuje mi mozliwosci wziecia autobusu o dowolnej porze dnia i  przebierania w trzydziestu filiach biblioteki, brakuje mi mozliwosci przejscia sie wieczorem do teatru bez calej rodzicielskiej obstawy, brakuje mi spaceru po starym miescie, brakuje mi tego, ze w kazdej chwili moglam wyjsc z domu i w ciagu pol godziny zawitac pod drzwiami kogos kogo lubie, zwlascza gdy moi rodzice nie mogli mnie nigdzie zawiesc.Brakuje mi stwierdzeni 'piernicze, nie uznaje wfu na ostatich dwoch godzinach w piatek', wyjscia ze szkoly i wrocenia do domu. W Stanach musialabym pedalowac na piechote, gdybym zdecydowala sie na wagary.
Oh, jeju, jak bym sobie wrocila do domu, na tydzien czy poltora, zaliczyla wszystkie teatry (ktore nadal wysylaja mi newslettery), zaki i krytyki polityczne, przeszlabym sie po Dlugiej w grubym plaszczu i czapce, patrzac jak ladnie pada snieg na tle podswietlonego ratusza, odmrozilabym sobie nos w tramwaju, przeszlabym sie po moim Otominie, urzadzilabym spacer brzegiem morza, wbilabym sie z przyjaciolka na zdjecie jakiegos turysty (bez Justusa nie mogacego pojac 'ale dlaczego ja to robie' i proszacego, zebym przestala, bo to przeciez obcy ludzie) i swietowalabym sylwestra w dobrym, polskim stylu. A pozniej wsiadlabym do samolotu gotowa spedzic kolejne miesiace w Stanach.

A wracajac do rzeczywistosci- tak bardzo tesknie za zyciem w miescie, ze idac 
sobie po Waszyngtonie staralam sobie wyobrazic, ze jestem tamtejsza. Srednio mi wyszlo, ale przynajmniej naoddychalam sie spalinami, pomeczylam uszy odglosami ulicy, prawie potknelam sie o bezdomnego (oni sa tutaj jacys inni) i odwiezylam sobie ten dreszczyk emocji 'czy moj portfel jest na swoim miejscu' (zdecydowanie wolalabym zostac obrabowana na swojej dzielni, niz w hameryce).
Napawalam oczy takim widokiem:
W pewnym momencie weszlam do jakiegos typowo amerykanskiego sklepu, nawet nie silacego sie na chinskosc, sieciowki ze slodyczami "i'm sweet". Oprocz calej masy rzeczy ktore wygladaja lepiej niz smakuja, maja niewymierne ceny i ciezko mi bylo ich nie kupic znalazlam te oto dziwy:
A do tego miesburger z podwojnym miesem.
Pod koniec tulania sie, gdzies w ciemnym zalulku zaraz przy koncu chinskiej dzielnicy znalazlam sklep, nie za duzy, ale wyladowany po sufit i tak chinski, ze az poczulam sie jakbym nagle przeniosla sie w czasie i zmienila rejon geograficzny. Pierwszym co rzucilo mi sie w oczy byla chinka w srednim wieku gawedzaca po chinsku ze starsza klientka, otwierajaca przerozne szuflady by wyciagnac z nich ziola i umiescic na papierze pakunkowym. Gapilam sie przez chwile z otwarta buzia, az zaczelam zauwazac wszystko inne. Przez dobre kilkanascie minut krazylam naokolo, starajac wyperswadowac sobie podejscie do lady, trzasniecie piescia i krzykniecie "biore wszystko". 
Nogi zaprowadzily mnie znowu do zielarki i nie moglam sie powstrzymac przed zapytaniem, czy nie ma nic przeciwko bym zrobila zdjecie. Spojrzala na mnie wzrokiem mowiacym "nie mam pojecia co wlasnie powiedzialas, ale troche mi przeszkadza Twoja biala obecnosc", wiec niemalze skorczam sie w sobie. Jej klientka, ktora wydawala sie dobrze znac wszystkich pracownikow sklepu, spojrzala na mnie i rzucila "tak, mozesz zrobic swoje zdjecie". A nastepnie odwrocila sie i, z tego co mi sie wydaje, zaczela tlumaczyc sytuaje pierwszej z dam po chinsku. Zakonczyly chichotem, a ja staram sie wygladac jakbym wcale nie wiedziala, ze sie ze mnie nabijaja.
Nie mam problemu z niekupowaniem ciuchow czy "normalnych" slodyczy. Ale gdy wchodze do sklepu tego typu, z cala masa drobnych rzeczy ktore sa w jakis sposob powizane z innym swiatem... Koncze przy kasie obladowana produktami wydajac stanowczo za duzo pieniedzy. 
Po co komu matura, jak mozna podrozowac? Czy jest tu ktos, kto chcialby sponsorowac moje podroze w zamian za dobra literature ktora bede tworzyc, troche ciasta, wdziecznosc, milosc i szerzenie pokoju? Tyle swiata to zobaczenia. Wielkie plany.

Po "lunchu" wrocilam do hotelu by wziac udzial w ostatnim wykladzie, "Dingqi- 10 years as a private early learning center in China". Weszlam do sali jakies dziesiec minut przed czasem, oprocz mnie bylo czworo odpowiedzialnych za prezentacje, wszyscy wesolutko rozmawiajacy po chinsku (wesolutko jak wesolutko, zawsze jak slysze chinski to wydaje mi sie ze oni sa nieszczesliwi). Siedze sobie na krzeselku i staram sie nie zwracac na siebie uwagi. Dwie minuty przed planowanym rozpoczeciem sesji odrywam sie od telefonu czujac na sobie wzrok jednego z prowadzacych.
-Skad jestes?
-Z Polski.
-Ooooooo, z Polski. Macie dobra edukacje w Polsce.
-Mamy?
I w tym momencie sie pogubilismy, stracilismy watek i nie zrozumielismy sie nawzajem. Na szczescie do pokoju weszla kolejna osoba i cala uwaga skupila sie na niej. Koniec koncow zaczeli prezentowac, powerpoint mieli przygotowany w calosci po chinsku, ich angielski byl tragiczny, ale jakas kobieta pochodzenia chinskiego ale urodzona w USA potlumaczyla i costam z tego wynieslismy.

Podczas tego wykladu pierwszy raz w zyciu odczulam rasizm w stosunku do mojej osoby. Obok mnie siedziala chinska au pair ktora zerkala i zerkala na mnie od kiedy tylko mnie dostrzegla. W koncu odwazyla sie powiedziec: "jej, nie spodziewalam sie zobaczyc nikogo bialego tutaj... Przepraszam, ale dlaczego tutaj jestes? Przeciez jestes biala!"
Nie za bardzo wiedzialam co odpowiedziec, bo moj kolor skory jest najglupszym powodem dla ktorego nie powinno mnie tam byc. Tak mnie wmurowalo w podloge, ze zapomnialam calego angielskiego i udalo mi sie wybakac cos, ze interesuje sie Chinami, ucze sie chinskiego (kolega Chinczyk zrozumial, ze ucze dzieci jezyka chinskiego, szczegolik) i moze kiedys chcialabym tam mieszkac. I w tym momencie oni wszyscy niezmiernie sie podekscytowali i po zakonczeniu prezentacji dostalam z piec tysiecy wizytowek, prosb o napisanie maila po wiecej informacji, zapewnien "welcome to China" (co w koncu rozgryzlam jako "przyjedz do Chin!") i "zadzwon jak juz bedziesz w Chinach". Probowalam wyjasnic, zeby nie spodziewali sie mnie tam w ciagu najblizszych pieciu lat, ale oni tylko powtarzali to swoje "welcome to China".

A na koniec strzelili sobie ze mna zdjecie. Bylam wyzsza od wszystkich kobiet, wzrostem dorownywal mi tylko jeden z mezczyzn. Coz, zycie ;)

piątek, 22 listopada 2013

"Przede wszystkim jędrny mózg."- Jakub Żulczyk

W poniedzialek (18.11) zorientowalam sie, ze ospa to po angielsku (w starym uzyciu) mala kila (smallpox, pox). Cieszylam sie tym odkryciem przesadnie dlugo, przywilej wieku. Toc nie jestem jeszcze dorosla, nie?

To, ze amerykanie dziwia sie, ze nie obchodzimy Halloween mozna im jeszcze wybaczyc- to swieto kulturowe, nie historyczne, mozna sie zaplatac. Jednak to, ze dziwia sie brakiem swieta dziekczynienia w krajach europejskich jest co najmniej niepokojace. We wtorek (19.11) rozmawialam o planach na przerwe zwiazana z thanksgiving. Strasznie sie ekscytowalam, bo to w koncu moje pierwsze thanksgiving w zyciu. Jedna z dziewczyn nie mogla w to uwierzyc i mowi:
-Nie macie halloween, nie macie thanksgiving... Dlaczego?
-Wiesz, thanksgivng jest zwiazane z Wasza historia, w Polsce nie mielismy Indian i Pielgrzymow, wiec troche to swieto nie mialoby sensu.
-Wait, so what, maybe nie obchodzicie tez 4. lipca!? (4 lipca to swieto niepodleglosci USA)
W tym momencie mialam ochote wywrocic oczami i powiedziec "DAAAAAAAAAAaaaaaa, geniuszko", ale wczuwam sie w swoja role pozytywistycznej nauczycielki, wiec z poczciwym usmiechem mowie:
-No tak, nie obchodzimy. Czy Wy obchodzicie swieto niepodleglosci Meksyku?
-Eeee, mam urodziny w swieto niepodleglosci Meksyku.
W tym momencie moja szczeka wyrznela w podloge. Nie moglam uwiezyc w przebieg tej rozmowy.

W srode (20.11) moja nauczycielka chinskiego wielkodusznie powiedziala mi, ze moja wymowa jest do dupy i ze po powrocie nikt nie uwierzy, ze bylam w Stanach (ja mam odmienna opinie- wroce taka okroglutka, ze nikt nie uwierzy, ze kiedykolwiek mieszkalam w Polsce). W kazdym razie kazala mi powtarzac "a big haaat' bym mogla pocwiczyc moje niepoprawne "ae". Swoja droga troche nie fair, zeby kobieta ktora mieszka w Stanach przez co najmniej dwadziescia lat i nadal mowi z mocnym chinskim akcentem najezdzala na mnie, ze po trzech miesiacach moj akcent nie jest amerykanski. Bijacz, to nie takie latwe z moim absolutnym brakiem sluchu. Troche juz dla mnie za pozno.
Staralam sie wygladac jakbym byla raczej wdzieczna za pomoc, niz dotknieta, ale prawda byla taka, ze skonczylam tak zdolowana, ze przez cala lekcje wypowiedzialam moze ze dwa zdania co w moim przypadku znacznie odbiega od normy.
Po lekcjach mialam ochote zakopac sie pod koldra jedzac jedzenie, ale zapanowalam nad pragnieniami nie sprzyjajacym rozwojowi osobniczemu i poszlam na przesluchanie do "one acts". Dobrze zrobilam, bo natknelam sie na dzieciaki z ktorymi wystepowalam w "12 angry jurors" i moj humor skonczyl na ponadprzecietnym poziomie.
Po powrocie do domu wyzalilam sie host mamie, ktora kazala mi sie nie przejmowac, oraz opowiedziala kilka historii co nauczycielka powiedziala mojej host siostrze gdy ta brala chinski (miedzy innymi "masz za szerokie ramiona, nie znajdziesz chlopaka bo mezczyzna sie bedzie czul przytloczony". Zaznacze, ze w tamtym czasie moja siostra plywala w druzynie collegu, na jakims strasznie wysokim poziomie.) lub ile razy zadzwonila do mojej host mamy kazac jej wplynac na moja siostre by wziela Chinski II.

W czwartek (22.11) zerwalam sie z lozka juz o 4:30 i juz o piatej siedzialam w cieplutkim aucie by o 5:30 wyruszyc autobusem pelnym uczennic z Leonardtown High School jak i rowniez dziewczyn z Chopticon High School do Waszyngtonu. Musze przyznac, ze tak sie zaprawilam we wczesnym wstawaniu, ze nie robi to juz na mnie wrazenie.

W Waszyngtonie odbywala sie doroczna konferencja&expo NAEYC (National Association for the Education of Young Children). Z nieznanych mi wzgledow troche sie spoznilysmy, ale udalo nam sie otrzymac trzy minutowe szkolenie (z ktorego dwie minuty i czterdziesci piec sekund uwazam za zbedne) oraz plakietki.
Konferencja kosztowala jakies straszne pieniadze, ale nauczycielka wkrecila nas jako wolontariuszki. Nasza praca polegala na liczeniu ludzi w przypisanym nam pokoju na poczatku i na koncu sesji. W miedzyczasie mialysmy uczestniczyc w kazdym wykladzie na ktory mialysmy ochote, jednak wybor nie byl latwy.

Jako pierwsza sesje wybralam "The world is all around us: Creating a culturally responsive classroom and school community". Musialam wyjsc z glownego budynku i odbyc dluga droge przez dwie pary swiatel az do Renaissance Washington Downtown Hotel (w tym miejscu jest niezbednie istotne by wspomniec jak bardzo szczesliwa jestem z faktu, ze preferuje karimate/lozko polowe/materac na podlodze byle tylko w dobrym towarzystwie i za tanio, bo inaczej popadlabym w kompleksy, ze nigdy nie bede wystarczajaco bogata by spac w takim hotelu). W kazdym razie mialam farta, bo udalo mi sie wyczaic jakas kobiete, ktora szla w to samo miejsce, wiec poszlysmy razem.
Zajecia byly ciekawe, duzo anegdotek i wyciagania informacji o samym sobie, rozmowa o ukrytym rasizmie o ktorym nawet nie zdajemy sobie sprawy. Troszke przypominalo mi to sekciarskie wciaganie ludzi do jakiejs organizacji, pytania na ktore odpowiadasz w swojej glowie, przyjazni ludzie i prowadzacy ktorzy pewnie mowia to samo po raz enty. Niemniej jednak bylo bez przesadyzmu i sprawialo mi przyjemnosc, wiec uwazam te warsztaty za udane.

Pol godziny przerwy (dzizaaaaaz, kto potrzebuje az pol godziny?), jakies bieganie w te i z powrotem, az w koncu powrocilam do budynku hotelu dla ludzi ktorzy nie maja na co wydawac pieniedzy, wiec wydaja je na zbedne luksusy, by wziac udzial w sesji pod wdziecznie brzmiacym tytulem "From Daddy's roommate to Different Dragon: a conversation about the evolution of LGBT inclusive literature for young children'. Brakowalo mi mojej polskiej przyjaciolki, bysmy mogly sie razem smiac jak niedostatecznie fancy jestesmy by przebywac w takim towarzystwie, ale jakos dalam rade. Po omowieniu terminu "inclusive" i pierwszej ksiazki ("Daddy's roommate") ktora uznalismy za nie do konca inclusive, ale jako pierwsza w ogole wydana ksiazka tego typu byla wystarczajaca dobra, zostalismy podzieleni na grupy, z czego kazda czytala jedna ksiazke i dyskutowala na jej temat, by pozniej podzielic sie opiniami i opisem ksiazki z reszta. Przebieg dyskusji jest w tym momencie nie wazny, raczej chcialam powiedziec, jak mi sie zaswiecily oczy gdy jedna z kobiet pragnac podac przyklad uzyla zwrotu "ja i moja zona". Az mi sie swiat rozjasnil, zapalila sie lampka nad glowa, teczowe konfetti spadlo na glowe i zostalam obsypana blyszczacym brokatem. Aaaaach, no tak, Waszyngton, nie Warszawa.

Nastepnie mielismy poltorej godziny (POLTOREJ godziny) przerwy na lunch. Nie wiem jak Wam, ale mi zjedzenie kanapki zajmuje 30 sekund, moze minute. W tym czasie moglabym pojsc na dodatkowa sesje, ale nie, musimy miec poltorej godziny na krecenie sie w kolko. Poszlam zobaczyc Exhibition Hall, duzo pokazow rzeczy do daycare centers i pierdolek. Kupilam kilka przypinek i naklejek na moje polskie drzwi (tesknie za moim polskim pokojem, byl taki... MOJ, spersonalizowany. Moja osobista przestrzen) i kawe (w starbucksie, bo gdzie. Czekam az zaczna im kazac nosic swiateczne czapeczki do pary z tymi wszystkimi pierniczkowymi latte ktore sprzedaja), jako ze mialam kryzys wywolany przez wczesne wstawanie.
Posiedzialam na schodach obserwujac otoczenie i po policzeniu ludzi skierowalam sie na trzecia sesje, "stolen childhoods- migrant, refugee, and stolen children yesterday and today". Pierwsze dwie kobiety byly kiepsko przygotowane. Nawklejaly do powerpointa tekstu i numerkow, podlaczyly komputer i czytaly z ekranu raz po raz sie gubiac i gadajac bzdury. Przegladalam swoj folder w te i we wte, bawilam sie telefonem (dopadlo mnie, kurza twarz) i staralam sie nie wykrzyczec na glos lekcji na temat udzielania prezentacji ktore dala mi mama.
Gdzies tak po polowie czasu przeznaczonego na wyklad na podwyzszenie wyszla inna kobieta i zaczela mowic o swojej ksiazce dla dzieci (teoretycznie, bo w praktyce ledwo ja wspomniala). Mowila o historii niewolnictwa z perspektywy ludnosci afrykanskiej (mieszkala w Kenii przez 11 lat), o sytuacji kobiet, o roznicach oraz o programach pomocy. Nie miala zadnej prezentacji, zadnego laptopa, stala i mowila, a byla tak energetyczna i ciekawa, ze wszyscy sluchalismy z zapartym tchem. Niestety musialam wyjsc podczas pytan od publicznosci (liczenie nie poczeka, nie?), ale jestem zadowolona, ze bylam na tym wykladzie, nawet jezeli pierwsza czesc byla kiepska.

Nad wyborem ostatniego wykladu bardzo sie wahalam, ale w koncu zdecydowalam sie na "planning billingual learning activities for toddlers and preschoolers" jako ze w przyszlosci chcialabym nauczac wlasnie jezyka obcego. Okazalo sie jednak, ze wybor tego wykladu byl bledem, duzo wiecej wynioslabym z warsztatow o nawiazywaniu pozytywne relacji z chlopcami przez kobiety-nauczycielki lub o tym, jak pomoc dzieciom przejsc przez traume.
Przede wszystkim byly dwie prowadzace, z czego jedna mowila po hiszpansku, a druga tlumaczyla. Czyli generalnie przez polowe czasu nie rozumialam co sie dzieje. Dodatkowo zamiast mowic wspomaganiu uczniow dwujezycznych, zaczely mowic jak zrobic kapelusz z paper marche lub pilke lub jak oznaczyc krzeselka zeby dzieci costam. Ludzie powoli sie zmywali. Dwa razy ktos sie zglaszal pytajac, jak te dzialania mialyby pomoc ich uczniom, ktorzy znaja angielski jako drugi jezyk lub nie znaja wcale. Za kazdym razem odpowiedz byla "w koncu do tego dojdziemy". W koncu jakas kobieta sie zdenerwowala i mowi "sluchajcie, jestesmy tu, zeby sie nauczyc jak pomoc naszym dwujezycznym uczniom. Siedzimy tu juz ponad pol godziny i nawet nie zaczelismy". Odpowiedz ktora padla byla jakajaca i niepewna, ze celem tego wystapienia nie mialo byc powiedzenie nam jak pomoc uczniom bilingualnym, tylko przedstawienie nam jakie generalnie activities mozna robic z uczniami, prowadzone w dwoch jezykach dla nauczycieli, ktorzy maja problemy z angielskim (nie wspomne, ze niektore sesje bylo oznaczone przypisem "odbedzie sie w jezyku hiszpanskim", a ta czegos takiego nie miala) oraz, ze "zaraz do tego dojdziemy". Mialam serdecznie dosyc tego dochodzenia, wiec wynioslam sie z sali, by spedzic nastepne 45 minut sluchajac o zaangazowaniu latynoskich rodzicow w edukace swoich dzieci. Whatever.

Ostatnia prezentacja skonczyla sie o 4:30, kiedy to spotkalam sie z reszta wycieczki i po jakims czasie wsiadlysmy do autobusu by pojechac do domu.

W piatek (22.11) ze wzgledu na rocznice zabojstwa Kennediego mielismy ogloszenie przez glosniki, chwile ciszy (ale nie wiecej niz 5 sekund) i krotka dyskusje.
Podczas angielskiego pisalismy essay, ktory wymagal wybrania bohatera z "The adventures of Huckleberry Finn" i opisania ktorym typem postaci jest. Musze sie pochwalic, ze poprawnie uzylam slowa "indicate", zupelnie z glowy i bez przesadnego myslenia o tym (zastanawialam sie tylko skad ono sie w mojej glowie wzielo). Brawo ja, moj angielski nadal jest do dupy.

Zaczelam sie rowniez ekscytowac, ze za tylko troszke ponad miesiac bede miala 18 lat. Amerykanie zupelnie nie rozumieja o co mi chodzi, wiec ekscytowalam sie z Norwezka, ktora bedzie miala urodziny miesiac po mnie.

A wieczorem pisalam smski z nauczycielka Child Development. NAWET SOBIE NIE WYOBRAZACIE JAKIE TO NIEZRECZNE.

poniedziałek, 18 listopada 2013

"No matter what people tell you, words and ideas can change the world."- Dead Poets Society. Ambasadorzy Pokoju w akcji.

W piatek (15.11) ktos zadal mi pytanie, czy w Polsce uzywamy alfabetu lacinskiego czy cyrlicy. Dobre pytanie, oby wiecej takich. Powinnam zaczac nosic ze soba cukierki i rzucac je w ludzi zadajacych madre pytania.
Jakis czas pozniej tego samego dnia jedna dziewczyna na moim angielskim zostala uswiadomiona, ze Waszyngton to zarowno miasto jak i stan. Za zadna cene nie mogla tego pojac i spedzilismy dobre 7 minut lekcji na sluchaniu jak nauczyciel ja do tego przekonuje. Nie wiedzialam czy sie smiac czy plakac.

Moje nadzieje na pospanie sobie w sobote (16.11) byly plonne, poniewaz juz o piatej rano razem z Justusem z Niemiec i naszym oficerem wymiany pojechalismy do Waszyngtonu (DC, miasta).
Biegalismy w te i nazad by w koncu zgromadzic cala grupe z wymiany. Bartek probowal cos do mnie po Polsku, ale ja od razu mu wytlumaczylam, ze nie ma takiej opcji. Uzywam polskiego caly czas, ale na pismie. Nie mowilam w nim od co najmniej miesiaca i moj jezyk strasznie sie odzwyczail.

Nastepnie zaczelismy biegac od atrakcji turystycznej do atrakcji. Poczawszy od szybkiego rzucenia okiem na ogrod botaniczny...
kapitol...
pomnik jakiejs przypadkowej znanej osoby...

Muzeum Indian Amerykanskich...
Air&Apace Museum...
McDonald's...
Polska, Argentyna, Brazylia
Bialy Dom...
Muzeum Historii Naturalnej...
Pomnik Weteranow II Wojny Swiatowej...
jeste modelke.
Justus (Niemcy), Isaac (Brazylia) i ja :)
Muzeum Historii Ameryki...
Wielki Spiczasty Pomnik...
z Isaakiem z Brazylii
i w koncu Lincoln Memorial. Byl wielki, a ja bylam nieziemsko podekscytowana by go zobaczyc (dlugi spacer z pomnikiem na koncu na pewno nie pomaga w ochlodzeniu zapalu):
Gdy juz porobilismy zdjecia z Abrahamem (w miedzy czasie przeszlismy na "ty") usiedlismy na schodach gawedzac (oraz robiac selfies).


Z panem straznikiem.
Taki widok ma Abraham.
Gdy tak siedzielismy Bartek z Polski zaczal sie snuc gdzies w mojej okolicy. Jako ze wygladal na nieszczesliwego zaczelam go zagadywac i zartowac i generalnie starac sie go jakos rozchmurzyc. W pewnym momencie zrobilo sie niezrecznie, ze mna gadajaca jak najeta i nim patrzacym na mnie z ukosa. Wiec zrobilam to co zwykle, rozesmialam sie i zwalilam wszystko na bycie ekstrawertyczka. Ekstrawertycy juz tak maja, ze jak inni nic nie mowia, to my mamy wrazenie, ze oni sa smutni. Bartek stwierdzil (zapytal?), ze to pewnie dlatego buzia mi sie nie zamyka. A ja na to, ze tak, prawda i ze wlasnie dlatego Gabriel (z Argentyny) mnie kocha. Takie tam, ekstrawertyczne wrzucenie jakiegos srednio prawdziwego faktu.A Gabriel siedzacy zaraz kolo mnie szeroko sie usmiechnal, i powiedzial ze jasne, ze tak. I ze nie ma pojecia czemu ale przy mnie zawsze sie smieje.

Zawsze wydawalo mi sie, ze jestem jeczydusza ktora zawsze narzeka i doprowadza ludzi do szewskiej pasji. W ciagu ostatnich kilkunastu dni dwie niezalezne grupy ludzi potwierdzily cos dokladnie odwrotnego. Nie wiem co sie stalo, ale zmiana mi sie podoba. :)

Po Lincolnie my dziewczyny podreptalysmy do metra by pojechac na miejsce spotkania z nasza tymczasowa host rodzina. Mialysmy to szczescie, ze wszystkie trafilysmy do tego samego domu; chlopcy zostali rozdzieleni.

Zostalysmy nakarmione, grzecznie pogadalysmy, z Brazylijkami obgadalysmy mape wiszaca w jadalni ("Have you ever wanted to be the center of attention so bad that you cut Asia in half?") i w koncu kolo dziewiatej padniete zaczelysmy szykowac sie do snu. Dziewczyna z Kirgistanu rozmawiala z tata strasznie sie emocjonujac, ze dziewczyna z Polski (czyli ja) ma na nazwisko Stankiewicz, a na imie Marysza (podzielilam sie z nimi naszym narodowym zdrabnianiem imion :)), co jest wielce rosyjskie. A jak dodatkowo wyszlo, ze moj tata nazywa sie Jerzy ("jurek" zostal "jurigiem"), a moja mama ma imie jednej z caryc to prawie przewrocila sie ze zdziwienia.
Rozumialam piate przez dziesiate, ze opowiada ile chodzilysmy, ze nie lubi metra, troche narzeka na brak hasla do wifi w domu hostow, pyta gdzie lezy Polska, marudzi, ze amerykanie pytaja czy jest uchodzca (irytacje w tej kwestii jestem w stanie zrozumiec) i takie tam. W pewnym momencie zwrocila sie do mnie i zapytala czy polski ma duzo wspolnego z rosyjskim, wiec grzecznie odpowiedzialam, ze wlasciwie to jestem w stanie zrozumiec o czym mowi, na przyklad o chodzeniu albo o pytaniu gdzie lezy moj kraj. Usmiechnela sie z przerazeniem i rzucila do aj pada "ona panimaje". Po zakonczeniu jej rozmowy z tata mialysmy kupe smiechu z odnajdywaniem wspolnych wyrazow dla obu jezykow.

Po kilkunastu minutach wpadly do nas Brazylijki ktore spaly w innym pokoju i spedzilysmy mile chwile porownujac Stany i nasze kraje. Biedne USA zostalo zmiazdzone.
Andrea z Ekwadoru i Haida z Brazylii 
Tyle jest niesamowitych krajow na swiecie, tyle miejsc do odwiedzenia. Marzylaby mi sie druga wymiana, a potem trzecia, czwarta i tak az do konca swiata, ale nie ma tego dobrego, never gonna happen, nie badzmy zachlanni :)

W niedziele (18.11) pospalysmy chwile dluzej, zjadlysmy niesamowicie dobre sniadanie i chwile po 11 zostalysmy odwiezione z powrotem pod Lincolna.
Z Teddy z Francji w samochodzie hostow.
Mielismy chodzic po miescie wykonujac zadania, ale skonczylo sie na tym, ze odwiedzilismy pomnik weteranow wojny koreanskiej...
memorial Jeffersona...
Isaac (Brazylia), Teddy (Francja), Gabriel (Argentyna), ja, Haida (Brazylia), Noel (Szwajcaria)

...i urzadzilismy sobie generalny spacer starajac sie nie myslec o tym, ze juz zaraz sie rozstajemy. Dla uswietnienia chwili Teddy (Francja) ktora wykombinowala skads wielokolorowy dlugopis rysowala kwiatki na rekach wszystkich pokolei.
moja raczka (podpisana przez Isaaka) i raczka Simona z Tajwanu
Po drodze minal nas gosc z wielka tablica "nie dla malzenstw jednoplciowych" na szyi. Tak mnie wmurowalo w chodnik, ze zatrzymalam sie na srodku jezdni i gwaltownie odwrocilam, tak zaskoczona i zniesmaczona, ze az nie dowierzalam wlasnym oczom. Jedna z dziewczyn-opiekunek niemalze zlapala mnie za lokiec kiwajac glowa i powtarzajac, ze na niektorych swirow nie warto marnowac czasu. Oto, panie i panowie, Ameryka. Do kompletu ze swirem stojacym na podium pod pomnikiem Lincolna i dracego jape, ze wszyscy pojdziemy do piekla, bo biblia. Imponujace, chyba naprawde musi miec jakis dar, bo normalny czlowiek po pol godziny by wymiekl.

O 3 zorganizowalismy sobie lunch (moje pierwsze taco ever, udalo mi sie nie ubrudzic) i kawe (bo padalismy na ryjki). Po poltorej godziny zaladowalismy nasze miedzynarodowe siedzenia do metra i pojechalismy na miejsce zbiorki. Gabe zapoznawal sie z polska muzyka (w tym odcinku Pidzama Porno, ktora wzbudzila jego entuzjazm sama juz nazwa :)), a ja z jego argentynskimi zdjeciami na telefonie.

Po dojechaniu na miejsce padlismy sobie w ramiona, buziaki, przytulania, czochranie wlosow... generalnie wszystko to, co poludniowoamerykanskie dzieciaki (i ja) robilismy caly weekend, tylko tym razem ze swiadomoscia, ze prawdopodobnie nie zobaczymy sie az do stycznia.

Nastepnie ja i Justus (z Niemiec) wladowalismy sie do auta naszego exchange officera (ktory jest niesamowity i robi dla nas tak duzo, ze bede musiala wykombinowac cos super by mu podziekowac po wymianie) i ruszylismy w strone domu. Wycieczka byla niezmiernie informacyjna dla Justusa, ktory zostal zorientowany, ze mam niemalze 18 lat, a nie 16. Still better than ludzie w szkole, ktorzy mysla, ze jestem freshmenem (14 lat). Coz, kiedys bede sie z tego cieszyc :)

Podczas tych dwoch dni, podobnie jak podczas outbound interviews najbardziej trzymalam sie z Gabrielem. Kumplujemy sie tak bardzo, ze on nie ma zadnych oporow przed robieniem pieciu tryliardow zdjec swojej twarzy moim telefonem, gdy tylko ma okazje. Tak wiec by uhonorowac mojego ulubionego Argentynczyka (i pokazac Wam przez co przechodze) oto, panie i panowie, MEJOR ARGENTINO AMIGO:
To moje ulubione <3
To byl jeden z najlepszych weekendow w calym moim zyciu.

A oto zdjecie z muzeum historii ameryki, ktore pokazuje co ja wlasciwie robie w tym kraju: