niedziela, 29 września 2013

"Niech się świat wali, bylebym ja zawsze mógł zawsze pić swoją herbatę"- F. Dostojewski

W poniedziałek rozwinęłam się kulinarnie próbując owsianki instant (która dostała trzy razy NIE) oraz PoPtarty, która nie była aż tak dobra jak bym oczekiwała.

Do tego dostałam najbardziej amerykańskie pytanie jakie mogłam dostać. Z niewinnym zainteresowaniem, tonem jakby to było coś oczywistego do zrobienia, mój nauczyciel teatru zapytał dlaczego moja rodzina nie wyemigrowała do Stanów podczas komunizmu. Wstrząsnęło mną to tak bardzo, że nawet nie pamiętam co odpowiedziałam.

W środę zamieniłam się w dobrą wróżkę rozdającą uśmiechy i ciasto. Obdarowana została moja szkolna counselorka (sprytny chwyt by zajęła się moimi papierkami w przyzwoitym tempie) oraz kobieta siedząca za biurkiem i warcząca na wszystkich wchodzących do sekretariatu (sprytny chwyt by poprawić jej humor i pokazać, że ktoś ją tam w ogóle zauważa. Bezinteresownie, ot tak, z miłości do bliźniego). Trzeci talerzyk w kolorowe koła dostał oficer wymiany który jakiś czas temu podsunął mi niebieską trawę (to chyba troszkę źle brzmi), którą teraz nałogowo wypełniam uszy (moje życie było dużo uboższe, gdy wrzucałam muzykę tego gatunku do worka z napisem FOLK).

Gdy zorientowałam się, że nadajemy na tych samych muzycznie falach, a moja host rodzina nie uznaje koncertów w dni szkolne nie miałam żadnych obiekcji by zwrócić się do niego z prośbą o spełnienie mojego małego marzenia (które obijało mi się o czaszkę jeszcze przed wymianą). Do tego jedzeniowa łapówka działa za każdym razem. Dzięki wszystkim tym czynnikom w środę 25 września zaraz po chińskim podreptałam do oficerskiego samochodu i odbyłam dwugodzinną podróż do Wirginii w celu pogapienia się na Abigail Washburn i posłuchania jej paluszków męczących struny banjo.

Ohjezuohjezuohjezu, było strasznie super, ale nie będę Was zbytnio zamęczać. Może tylko wspomnę, że koncert odbył się na świeżym powietrzu, w ogrodzie botanicznym, z tymi wszystkimi roślinami nie aż tak daleko i wielką kopułą szklarni za plecami.
Abbigail Washburn&Bela Fleck
W czwartek udowodniona została teoria, że ciasto zamienia rzeczy niemożliwe w możliwe. Zostałam zaproszona do gabinetu szkolnej counselorki, wszystko zostało załatwione, pięknie, ładnie, idealnie. Maria mała łapówkarka. Tata nie byłby dumny.

Tak więc przedstawiam Wam mój kolejny ostateczny plan lekcji. Teraz już chyba ostatni :)
1. Child Developmen  I
2. Global Diplomacy
3.-4. Child Development II
5.Personal Living
6.Lunch 
7.English 11
8.Chinese
Może trochę się wytłumaczę, zanim zaczniecie robić miny. Nie mam możliwości dostania dyplomu ukończenia amerykańskiej szkoły średniej. No cóż, szkoda, mówi się trudno, będę musiała wrócić i dokształcić się z literatury dwudziestolecia wojennego i z całej tej matmy o której nie chcę myśleć. Jestem zdania, że nic nie tracę będąc na wymianie nawet jeżeli wrócę do domu bez żadnego amerykańskiego papierka.
Jednak w przyszłości chcę pracować z dziećmi, chcę mieszkać gdzieś w Oceanii jako Au Pair, chcę uczyć angielskiego w Chinach, Afryce i Ameryce Południowej. Ukończenie kursu Child Development I+II z określoną oceną oraz przewolontariatowanie pewnej liczby godzin gwarantuje mi pewny certyfikat. On z kolei gwarantują mi credit w Southern Maryland College (nieważne) oraz potwierdzenie, że mogę pracować jako pomoc nauczyciela lub wychowawca przedszkolny (ważne). W sytuacji gdy wiem, że i tak będę musiała zrobić całą masę różnorakich kursów międzynarodowych posiadanie amerykańskiego certyfikatu tego typu jest świetną rzeczą do wpisania w CV. Szczególnie, że te zajęcia są praktycznie za darmo i sprawiają mi niebywałą frajdę.

W piątek gość który stwierdził, że rozumie hiszpański bo jego dziadkowie pochodzą z portugali (?) oraz, że mówi trochę po europejsku (??) specjalnie został dłużej po angielskim, żeby zadać mi pytanie czy może przyjść na próbę spektaklu popatrzeć. Wolałam nie pytać na co chce patrzeć, skoro nie umiał powiedzieć po co właściwie chce to robić. Po raz enty czułam się oblężona przez przedstawiciela płci przeciwnej z któregoś z licznych angielskich przez które się przewinęłam i tak sobie myślę, że trzeba było zostać na tym na poziomie uniwersyteckim. Co z tego, że nie do końca rozumiałam co się dzieje. Przynajmniej nie przyciągałam uwagi ludzi który przeczytali mniej książek niż mają lat.

Tego samego dnia wieczorem wybrałam się z moją h.mamą i siostrą na zakupy, jako że czas zadbania o swoje plecy nadszedł i od jakiegoś czasu dźwiganie tych wszystkich segregatorów i książek wielkości encyklopedii (nie przesadzam, pod tym akapitem dodałam zdjęcia) zaczęło mnie drażnić. Z tego względu nabyłam uroczy plecak i jeszcze bardziej uroczą parasolkę. Miałam wątpliwości czy chcę wydawać tyle pieniędzy, ale ona była tak strasznie bardzo urocza, kolorowa i "moja", że postanowiłam się nagrodzić za ten miesiąc i (jutro) dwa tygodnie bez tęsknienia za domem. Każdy powód jest dobry, prawda? ;)
Cały weekend siedziałam i wygrzebywałam się spod sterty papierów z Child Development II. Mówiąc CAŁY to właśnie mam na myśli. Siedziałam nad tym dobre 10 godzin w sobotę i kilka w niedzielę, pod koniec myślałam że wybuchnie mi głowa. Ominęłam miesiąc i mam tak niewiarygodnie dużo rzeczy do nadrobienia, że będę szczęśliwa jak skończę do halloween.

Będąc już przy tym temacie jestem niezmiernie zadowolona z tych zajęć. Szczególnie, jeżeli wezmę pod uwagę to, co czeka mnie w przyszłym tygodniu. W końcu zweryfikuję czy to co chcę robić jest tym co chcę robić, czy mam rację mówiąc, że jestem stworzona do tego typu działań. Zostanę postawiona w zupełnie nowej dla mnie sytuacji, pierwszy raz przyjmując określoną rolę. Jestem strasznie ciekawa jak odnajdę się w tych okolicznościach. I obiecuję, że wyjaśnię o co mi chodzi gdy napiszę następnym razem :)

Z małych sukcesów: doszłam do mistrzostwa w robieniu herbaty w mikrofali. Już nawet smakuje prawie jak herbata! Teraz to już mogę zostać na zawsze, jestem w domu.

A tak swoją drogą, nie takie Stany kolorowe jakby się mogło wydawać:
A teraz pozwólcie, że wrócę do prowadzenia fotosyntezy na ganku. Jej, nie spodziewałabym się, że pod koniec września będę siedzieć na dworze w szortach i narzekać na upał!


6 komentarzy:

  1. niebieska trawa...hmmm rzeczywiście brzmi dziwnie ..i to dał ci twój oficer wymiany ...hmmmm zaprawdę zastanawiające ......

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio taka ładna pogoda?? Chcętamchcętamchcętamchcętam!!! :D
    A tak po za tym to jak się robi herbatę w mikrofali?? :)
    I czym jest PoPtarta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Ładna pogoda. Nie zawsze na krótkie spodenki, ale sweter tylko bardzo rano.
      2. Wstawiasz kubek do mikrofali na trzy minuty (tego się nauczyłam. Na trzy, nie na jedną jak wszystko inne). I wrzucasz torebkę do kubka jak już go wyjmiesz. I wtedy ta woda tak śmiesznie syczy, a Ty starasz się nie zastanawiać dlaczego.
      3. https://www.google.pl/search?newwindow=1&q=pop%20tarts&um=1&ie=UTF-8&hl=pl&tbm=isch&source=og&sa=N&tab=wi&ei=KPBJUubgIbOh4AOP0oDwDg PopTarty :)

      Usuń
    2. To w takim razie skoro tylko wodę na herbatę wstawia się na 3 minuty to co innego wstawia się na minutę? ;)
      Fajne te PopTarty ;d

      Usuń
    3. Wszystko inne.
      Kawę, mleko, jedzenie do podgrzania. Wszystko. Dla mnie to nowość bo w domu w polsce nawet nie miałam mikrofali. Taka byłam nienowoczesna, ehh.

      Usuń