niedziela, 22 września 2013

"Mogę zrobić absolutnie wszystko i poza mną samą nie istnieje nic, co by mnie powstrzymało..." Susan Sontag

W poniedziałek 16 września minął równo miesiąc od kiedy przyjechałam do Stanów. Z tej okazji dałam się naiwnie wkręcić, że wyrażenie "spooning" oznacza to samo co "cuddling". Jestem wdzięczna swojemu szóstemu zmysłowi, że sprawdziłam to dokładnie, zanim zdecydowałam się próbować wypaść mądrze w rozmowie. Wypadłabym wszystko but mądrze.

Generalnie w końcu znalazłam grupę która dzieli moje polskie poczucie humoru (chyba nazywają to tutaj "social awkwardness"). Oznacza to nie mniej, nie więcej, że nabijamy się z siebie nawzajem w sposób który jest jawnie rasistowski, homofobiczny lub nacjonalistyczny i wszystkim to odpowiada.
Ohohoh, w końcu bezpieczny azyl dla niepoprawnych politycznie! VIVA LA TEATR!

W czwartek w Chinach obchodzono święto księżyca. Z tej okazji trochę posmutałam, że nie przeżywam tego w takim czaderskim miejscu jak Alex i nie mam okazji zjeść tych wszystkich przysmaków. Jednak moje rozżalenie nie trwało jakoś specjalnie długo, ponieważ nauczycielka chińskiego zorganizowała nam moon cakes! Połowa mojej klasy się krzywiła po spróbowaniu, druga połowa miała minę "cotozadziwnejedzenie?" a ja... ja czułam się jak na wigilię. Ciasteczko smakowało łudząco podobnie do makowca. Nie mam pojęcia czemu, ale bardzo poprawiło mi to humor. :)

Do tego zaczęłam dzierganie od nowa. Nie ma co, wciągnęło mnie. Ciekawe jakie to uczucie, nosić szalik zrobiony własnoręcznie!

Gdzieś pomiędzy wszystkimi tymi atrakcjami zjadłam strasznie amerykańskie ciasteczko oraz prawdziwego doughnuta z dziurką. Był zdecydowanie zbyt słodki, zbyt czekoladowy i w ogóle ZBYT.
W piątek jako, że był dzień wolny (tak ni z gruszki ni z pietruszki zrobili sobie radę pedagogiczną) wybraliśmy się na St. Mary's County Fair, czyli po naszemu- na festynojarmark!
Maryland nie jest stanem rolniczym... przez większość czasu. Rolnictwo nie jest jego głównym źródłem dochodów, ale jak wszędzie jakiś procent ludzi zajmuje się hodowaniem nam jedzenia. I właśnie wszyscy Ci ludzie zjechali na Fair, by stanąć w konkursie na najlepszą świnię/krowę/kurę/kaczkę/konia/kozę/owcę. 
Spędziłam tam kilka godzin, wypiłam swoje pierwsze w życiu piwo korzenne (które jest napojem kompletnie bezalkoholowym) oraz smażonego na głębokim tłuszczu snikersa (ponieważ wyznaję zasadę "nie poznasz jedzenia, nie poznasz kultury" i zamierzam próbować wszystkiego co się nadarza nie ważne jak paskudnie by brzmiało). 
Dwie ostoje polskości na jednym festynie! ;)
Tak sobie szłam z tym moim root beer i naprawdę czerpałam z niego przyjemność tak bardzo, że aż zaczęłam się zastanawiać czy moje kubki smakowe przyzwyczaiły się już do amerykańskiego stężenia cukru czy może akurat ten napój jest przystosowany do europejskich podniebień. Zastanawiające.
Do tego miałam okazję być świadkiem wyścigu prosiaków (?)
W sobotę całe moje usportowione rodzeństwo miało zawody sportowe (każde gdzie indziej) i oprócz tego, że zaprosili mnie do kibicowania zastrzegli, że pewnie będę się okropnie nudzić. Tak więc zostałam sama w domu i spełnił się największy koszmar exchange studenta... zadzwonił telefon host-rodziny. Tak długo się zastanawiałam czy odebrać, że w końcu przestał dzwonić. :)

Pracowałam nad projektem-plakatem na historię o dołączeniu Hawajów do USA śpiewając na głos (musiałam wykorzystać brak ludzi w okolicy!).W tym miejscu muszę Was poinformować, że moje umiejętności artystyczne są takie same jak moje umiejętności wokalne, a ostatni plakat robiłam w gimnazjum, więc mam szczerą nadzieję, że nie zobaczy go nikt kto wie jak wyglądają Hawaje.

W niedzielę mieliśmy zaplanowany wypad do Waszyngtonu, ale niestety musieliśmy to przełożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Spędziliśmy miły dzień jedząc home-made pizzę i starając się przygotować do szkoły. Ja oglądałam filmiki z dziećmi, jako ze nie udało mi się wyczaić żadnego do obserwowania w ramach pracy domowej na Child Development. 

Pół dnia przesiedziałam na ganku męcząc prozę Krakauera i wkuwając słówka mające ponad dziesięć liter. Dostałam ulotkę od gościa w kapeluszu zapraszającą mnie na mennonicką mszę. Swoją drogą odnoszę wrażenie, że tylko ja korzystam z uroków pogody wygrzewając się w fotelu na zewnątrz. Eh, amerykanie i ich miłość do klimatyzowanych wnętrz... :)

5 komentarzy:

  1. Jak smakowal ten smazony snikers?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W środku był całkiem dobry, ciepły, miękki baton. Ale ta tłuszczowa otoczka była paskudna. Jakbyś jadła, hmm... tłuszcz? :)

      Usuń
  2. Dobre jest to piwo korzenne? :D
    A tak w ogóle to ludzie kupowali tą polską kiełbasę na festynie?? Bo słyszałam, że lepiej tego unikać xD
    Po za tym to fajna notka, jak zawsze zresztą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi smakowało, ma trochę imbirowo-miętowy posmak i nie jest za słodkie (przetestowałam swoje kubki smakowe na lemoniadzie. Nadal nadają na europejskich falach ;) ). Moje rodzeństwo nałogowo żuje gumę o tym smaku, ale nie wszystkim pasuje. W każdym razie jak będziesz miała okazję to spróbuj, zachęcam!
      Co do jedzenia na festynie- moja host mama jak się dowiedziała, że zjadłam coś z takiej budki to się złapała za głowę i bacznie mnie obserwowała. Nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak to jedzenie się robi. Cóż, no risk, no fun!
      Dziękuję bardzo za pozytywny feedback, miałam wrażenie, że się powoli wypalam literacko!

      Usuń
  3. Droga nieznajoma! Dostałam dziś od nieznajomej kartkę, co prawda bez Stopy Lincolna, ale jest przeurocza i cudowna i cieszę się jak dziecko. Wisi teraz na środku mojej tablicy korkowej i się zachwycam. Może nieznajomej wyślę kartkę z Gdańska, żeby nie zapomniała, że Gdańsk pamięta?

    OdpowiedzUsuń