niedziela, 15 września 2013

"Wszyscy rodzimy się szaleni. Niektórzy już tacy pozostają."- Samuel Beckett

We wtorek na Global Diplomacy uczyliśmy się mówić, ponieważ już niedługo czeka nas dosyć ważna prezentacja (moim tematem jest Tiananmen Square i wydarzenia z 1989). W ramach ćwiczeń każdy przez 30 sekund miał mówić o czymkolwiek utrzymując kontakt wzrokowy z całą publicznością, przemieszczając się i unikając wypełniaczy (w wolnym tłumaczeniu od filler words. Generalnie chodzi o wszystkie 'ummmm', 'yyyyyy', 'well...', 'so...'). Wyszłam pod sam koniec, walnęłam trzydzieści sekund, wszyscy spadli z krzeseł, nauczyciel zbierał szczękę z podłogi powtarzając "Wow, it was someting" oraz krzycząc w stronę klasy "ANGIELSKI JEST JEJ DRUGIM JĘZYKIEM!". Dostałam 105%

Tego samego dnia po południu wybrałam się na przesłuchanie do przedstawienia na podstawie "12 angry men". W poniedziałek została przesłuchana większa część chętnych- 26 osób, we wtorek ja i 15 innych śmiałków. Zostaliśmy podzieleni w grupy po trzy osoby którymi wchodziliśmy do audytorium by na scenie odegrać improwizację. Mojej grupie przypadła scena kłótni w samolocie.
W środę zobaczyłam swoje nazwisko na liście czternastu osób wytypowanych do ponownego przesłuchania. Tym razem polegało to na odczytywaniu skryptu. Byliśmy oceniani między innymi pod względem interakcji z innymi aktorami oraz stopniem wcielenia się w postać (na tyle na ile to było możliwe). Miałam niesprawiedliwą przewagę nad wszystkimi, ponieważ jedna z postaci jest uciekinierem z Europy i mówi z akcentem. Ale nie oszukujmy się- nie tylko akcent przywiódł mnie w to miejsce! (jeszcze uroda, inteligencja i skromność).
Do tego zostałam zapytana czy jestem z Australii. Odbieram to jako komplement, bo jakby nie patrzeć w Australii językiem urzędowym jest angielski! To była najprzyjemniejsza część rozmowy, jako że zaraz później zaczęło się robić przerażająco, ponieważ gość z którym rozmawiałam (oprócz tego, że gra w futbol i jest jakieś trzy razy większy ode mnie we wszystkie strony) był przekonany i nie chciał zmienić zdania co do tego, że mieszkam w jego okolicy i że widział mnie ostatnio jak wyprowadzałam mojego psa. Nie mieszkam w jego okolicy, moja rodzina ma psa, ale poza spacerem drugiego dnia po przyjeździe nie pokazywałam się z nim nigdzie. No cóż, przynajmniej mam kogoś, kto mówi mi "cześć" gdy mijamy się w holu (chyba że jest zbyt zajęty wpychaniem języka do gardła swojej dziewczyny. Poważnie, ludzie, idę sobie korytarzem, a tam pod ścianą dobre cztery pary. Wchodzę po schodach, a na szczycie kolejna. To już zakrawa na parodię).

W czwartek na Global Diplomacy mieliśmy 'guest speakera' który mówił o różnicach kulturowych które wpływają na ubijanie interesów w różnych krajach. Mówił ciekawie o rzeczach generalnie oczywistych (dla mnie), na przykład o niepokazywaniu spodu butów w krajach bliskowschodnich lub układaniu sztućców w odpowiedni sposób by dać znak kelnerowi (tutaj tego nie znają!). Miło mi się go słuchało, aż dotarł do momentu ubioru i zapytał mnie, czy dziewczyny w Polsce noszą szorty. NIE, NIE NOSZĄ. JESTEŚMY KRAJEM MUZŁUMAŃSKIM, POPYLAMY W BURKACH. A to, że jesteśmy prawie centralnie po środku Europy nie ma tu żadnego znaczenia. Uświadomiłam sobie z całą mocą, że to jak ludzie (nawet Ci wykształceni i zajmujący się stosunkami międzynarodowymi) mogą oceniać cały kraj po moim wyglądzie i zachowaniu. Skoro chodzę głownie w długich spódnicach to coś musi być na rzeczy, prawda?

W piątek zapoznawałam ludzi z historii z papryką. Było to doświadczenie które zdecydowanie odcisnęło piętno na ich niewinnych umysłach. Nie byli w stanie pojąć, że można to tak po prostu jeść. Gdy ich poczęstowałam wąchali ją i oglądali z każdej strony, a jeden był na tyle odważny, że aż wziął kawałek. Pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu zajęło: "I co? Może niedługo przyniesiesz pomidora!?". Wolę nie wnikać w kwestię ile razy przyniosłam pomidora do mojego polskiego liceum.

Następnie przyszedł wyczekiwany od poniedziałku weekend. Jako że moje miasteczko leży jakieś 60 mil od stolicy USA postanowiliśmy się tam wybrać by wziąć mój pierwszy Waszyngtoński oddech. Przed wyjazdem zahaczyliśmy o myjnię samochodową utworzoną przez biegaczy XCountry (patrz: moja najstarsza host siostra) by zebrać pieniądze na drużynę.  W Waszyngtonie wsiedliśmy w metro i postanowiliśmy się kompletnie wyluzować i odwiedzić Narodowe Zoo. Moja opinia na temat takich przybytków nie jest jasno określona, więc gdy zostało mi zaproponowane z chęcią przystałam. Pomijając kwestię zwierząt praktycznie już wymarłych na wolności i zataczających się z nudów w zoo najbardziej podobała mi się grupa Amiszów, którą minęliśmy (swoją drogą- pobocza w Marylandzie są strasznie szerokie, żeby amiszowskie wozy się zmieściły). Gapiłam się troszkę chyba zbyt intensywnie, no ale cóż, taka jestem niedojrzała, że się gapię.
Takie tam w toalecie.
Po kilku godzinach poszliśmy na mrożony jogurt.  O ile w moim mieście w Polsce nie mam problemu z wyborem (bo  wybór mogę podjąć tylko z jogurtu truskawkowego, czekoladowego i waniliowego), to tutaj nałożyłam pierwsze dwa jakie mi się rzuciły w oczy, żeby nie wpaść w histerię z powodu nieumiejętności podjęcia decyzji. W ten sposób wylądowałam z odtłuszczonym i odkaloriowanym waniliowym oraz ze smakiem waty cukrowej. Żeby nadrobić niedobór kalorii związany z jogurtem waniliowym założyłam sobie wszystkie możliwe dodatki zawierające czekoladę.

Przespacerowaliśmy się i zaczęliśmy zbierać do wyjścia. Pierwszy rzut oka na stolicę mam zaliczony, następnym razem skupimy się na zwiedzaniu!
Najgłębsze metro w jakim kiedykolwiek byłam!
W niedzielę cały dzień spędziłam na prokrastynowaniu. Zrobiłam naleśniki, czytałam książkę (bo mam na to już tylko cztery tygodnie!), przegadałam godziny z rodziną, aż w końcu usiadłam do nauki i wszystko weszło mi do głowy w trzydzieści minut. Nie taki diabeł straszny, hmm?

O, a tak swoją drogą oddałam już moją włóczkę całkowicie ukończoną! Początki były ciężkie:
I nabyłam moją nową ulubioną piżamę. Przynajmniej nie śpię sama, za to z nimi:
Jutro zaczynają się próby do sztuki, troszkę się stresuję. O, i uzupełniłam zdjęciami poprzednią notkę!

16 komentarzy:

  1. pierwszy akapit w ogóle mnie nie dziwi .. ja tak mam ciagle w domu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczna piżamka :D

    Wpis bardzo fajny, gratuluję mówienia jak Australijka ;D Chciałabym mówić tak płynnie, by ludzie pytali czy jestem skądś, gdzie mówi się po ang xD

    Wpis bardzo fajny, życzę powodzenia w tej sztuce ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maria, wyślę Ci do Twojego Marylandu letnią kolekcję shortów i spódniczek (nawet jak masz metr sześćdziesiąt to są one baaaaaardzo krótkie). O coś jeszcze fajnego Cię pytają? Na przykład, czy mieszkamy w igloo albo czy mamy autobusy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam 1,70, więc podziękuję za szorty i spódniczki, ale spódnicami się chętnie zajmę jeżeli jakieś masz ;)Chociaż dzisiaj było chłodniej, aż ubrałam dżinsy i leciutki sweterek na mój tiszert!
      Dzisiaj na próbie jakiś gość podziękował mi, że jestem "smart" i uczę się ich języka bo oni są zbyt leniwi by uczyć się mojego. A później zaczął coś mówić o "north poland" i "south poland". Mam nadzieję, że robił sobie jaja, a nie wziął Polski za biegun.
      Pytają czy mamy mcdonaldy i kfc (moja rodzina się strasznie z nich śmieje. Mają okazję zadać pytanie osobie z innej kultury a oni pytają o fastfoody!).
      Nauczyciel teatru opowiadał mi o postaci którą będę grać. Generalnie postać uciekła przed niesprawiedliwością w państwie. I tekst: "bo Ty może doświadczyłaś niesprawiedliwości od rządu...".
      Ale dostałam też ciekawe pytanie. Na angielskim gość mnie zapytał, czy w Polsce też jest wojskowa kultura, czy też tyle młodych ludzi chce iść do armii zaraz po liceum. Muszę przyznać, że dało mi to do myślenia.

      Usuń
  4. Co powiedziałaś ze im szczena opadła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ważne co, tylko jak ;)
      Generalnie mówiłam o Polsce i Gdańsku, nic szczególnego- położenie, że mamy osobny język, że mieszkam nad morzem, że Farenhajt się urodził w moim mieście, ale my nadal używamy Celcjusza. Takie tam pierdoły :)

      Usuń
  5. Cześć. :P
    Mam pytanie. Przed wyjazdem do Stanów przygotowywałaś jakoś specjalnie swój angielski (kursy, lekcje dodatkowe itp.)? Jak oceniasz poziom angielskiego przed wyjazdem, a jak teraz (jak najbardziej szczegółowo, jeśli możesz :P)? I jakbyś mogła dwa zdanka o początkach w szkole. :P
    Przygotowuję się do wymiany za rok, stąd tyle pytań!
    Pozdrawiam i życzę powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przygotowywałam się specjalnie. Mój plan wyjazdu wyewoluował z głębokiej miłości do języka angielskiego. W czerwcu przed wyjazdem podeszłam do FCE (po roku chodzenia na kurs przygotowujący. Ale głoszę i będę głosić opinię, że kurs do egzaminu nie uczy Cię języka, tylko odpowiadania na pytania) i zdałam na B. Nie istniała u mnie bariera językowa, byłam już rozgadana językowo, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Może warto wsponieć, że chodziłam na zajęcia z amerykańskim native'm przez dwa lata (raz w tygodniu, godzina zegarowa) i to mi naprawdę pomogło osiągnąć poziom z którym przyjechałam.
      Jestem tu dopiero miesiąc, rozumiem 98% tego co mówią (czasami ucieka mi słowo czy dwa, ale nie więcej), z mówieniem nie jest aż tak różowo. Mówię wszystko co chcę, żartuję, zagaduję i do ludzie rozumieją, ale drażni mnie brak tak szerokiego słownictwa i biegłości jak w polskim. Może dlatego, że przyjechałam z bardzo dobrym rozumieniem na razie nie czuję poprawy. Po tym miesiącu znam więcej słownictwa, ale jest to wynik mojej pracy (czytam książkę, zapisuje słówka, wkuwam) i nie jest to jakaś gigantyczna ilość. Zadaj mi to pytanie na nowy rok, może postęp będzie znaczny ;)
      Szkoła ma jakiś szalony układ, na szczęście już się odnajduję. Na samym początku drażniła mnie cała sprawa z przepustkami (pisemnymi pozwoleniami na opuszczenie sali, pójście do toalety w czasie lekcji, przejście ze stołówki do biblioteki) i strasznie krótkimi przerwami, ale teraz gdy już się odnajduję nawet mi nie przeszkadzają. Na początku też było dziwnie, bo oprócz kilku pytań o Polskę nie za bardzo się integrowali (bo wszyscy byli skupieni na lekcjach, a w czasie przerwy leci się do następnej sali), ale teraz gdy już przyzwyczailiśmy się do swojej obecności traktują mnie jak każdego innego amerykanina (może nie traktują mnie wyjątkowo dlatego, że biorę czynny udział w lekcjach i nie jestem sierotką którą możnaby traktować jak maskotkę) czyli podejście "jesteś miły, ja też jestem miły, może za miesiąc zostaniemy kumplami". Od momentu gdy w ten sposób określiliśmy swoje pozycje i zaczęliśmy kojarzyć twarze i imiona jest super :) A do tego właśnie dołączyłam do obsady teatru i jest kupa śmiechu. Więc wyszłam na prostą, mam znajomych, grupę ludzi z teatru którzy prawdopodobnie zostaną moimi przyjaciółmi, osobę z którą siedzę w bibliotece podczas lunchu (dziewczyna z mojego chińskiego), lekcje które mnie interesują i odpowiadają, świetną rodzinę (mówiąc "świetną" mam na myśli "świetną". Nothing less).
      Jakbyś miał(a?) jeszcze jakieś pytania to wal.
      Tylko proszę nie wpychaj :P do każdego możliwego zdania. Pokazywanie języka jest niekulturalne.

      Usuń
    2. Od samego początku brałaś "czynny udział w lekcjach", czy potrzebowałaś czasu na oswojenie się? Just curious.

      Usuń
    3. Od samego początku, nie miałam z tym żadnego problemu.

      Usuń
  6. Cieszę się, że w tym dzikim kraju Polska ma tak dobrą reprezentację. Choć to trochę smutne, że tak mało o nas wiedzą, pomimo przedmiotów jak Global Diplomacy.
    Za trzy tygodnie przewinę się przez Waszyngton, masz może jakieś wskazówki co tam warto zobaczyć mając dwa lub trzy dni?
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, dziękuję. Robię co mogę mimo, że czasami naprawdę mam ochotę zacząć opowiadać jakieś głupoty. :)
      Właściwie to mam wrażenie, że oni tu się dzielą na ignorantów (którzy godzą się z tym, że są ignorantami i zadają pytania o duperele, ale po to, by wiedzieć więcej. Mają potencjał!), ignorantów którzy myślą, że wiedzą lepiej ("Wy mówicie po rosyjsku, prawda? Bo Polska jest tak blisko Rosji.") i ludzi którzy wiedzą sporo (moja rodzina, mój nauczyciel globalu, rotarianie... i to chyba wszyscy z tej grupy).
      Jak tak pomyślę, to cieszę się, że nie rozmawiają o Polsce na Global Diplomacy, bo to by oznaczało, że mamy wielkie kłopoty. Do tego pory rozmawialiśmy o Egipcie, Syrii oraz o Stanach (których dług wynosi ponad 14 bilionów dolarów i które wydają więcej niż zarabiają). Wiesz jaki mają pomysł? Wydrukować więcej pieniędzy. Trochę mnie to zaczyna przerażać.
      Co do Waszyngtonu- nie miałam jeszcze przyjemności zobaczenia turystycznych atrakcji w dużej ilości, ale Twoim must see jest zdecydowanie memorial Lincolna bo to jest tak waszyngtońskie jak tylko się da. Polecałabym zobaczenie Białego Domu, chociażby z zewnątrz. Pentagon. Washington monument (to wielkie i szpiczaste). Poczytaj też o smithsonian institution (muzea, dużo muzeów. Każdy znajdzie coś dla siebie). Kapitol.
      A tak od siebie to proponuję pójść na obiad do China Town. Nie miałam tej przyjemności (JESZCZE!), ale dziewczyna z Brazylii mówiła, że to właśnie część miasta która jej się najbardziej podobała :)
      Baw się dobrze!

      Usuń
    2. Ja mam do czynienia raczej z tymi wiedzącymi sporo - moje kontakty z Amerykanami to głównie multinarodowa mieszanka pracowników fejsbuka, a nerdy z założenia interesują się wszystkim, do tego poznałem nieco couchsurferów, tacy podróżnicy nieraz byli w wielu ciekawych miejscach na całym świecie i poznali multum fajnych ludzi, więc o Polsce też wiedzą raczej więcej niż mniej. No i wcześniej poznałem też kilku wymieńców w Holandii na Erasmusie będąc, to też byli raczej z europejsko-świadomych, skoro tam pojechali. Tym samym mam pozytywnie skrzywiony obraz Amerykanów... i może niech tak zostanie ;)
      W Waszyngtonie Memoriał Lincolna na pewno zobaczę! I muszę się zorientować zaraz jakie mam szanse na zwiedzanie Kapitolu i/lub Białego Domu, podobno da się tylko trzeba to załatwić z wyprzedzeniem. A Chinatown raczej na Nowy Jork zostawię ;) Dzięki!

      Usuń
    3. Zawsze do usług! Daj znać jak Ci się podobał Waszyngton :)
      + W KOŃCU POZNAŁAM TWOJE IMIĘ! Zawsze się overekscytuję, gdy poznaję takie codzienne szczegóły z żyć ludzi których dusze znam z zupy :)
      Do napisania!

      Usuń
  7. Haha :D Miło poznać, Mario. Ja się jakoś bardzo nie maskuję, przypuszczam że nie trzeba wiele googlać by mnie namierzyć.
    No i na pewno wystarczy dopisać /plokin po facebook.com ;)
    Przed chwilą kupiłem bilety na dalszą podróż, więc już wiem że w DC będziemy dwa dni tylko, i to niecałe (10-11 października). Jej, trzeba ten czas dobrze wykorzystać :) Już zwiedzanie Kapitolu zarezerwowałem. Dam znać co moim zdaniem warto zobaczyć, a co niekoniecznie. Ale! Jeśli pozwiedzasz coś wcześniej to podziel się rekomendacjami koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ajć, miało być pod poprzednim wątkiem... Trochę techniki i człowiek się gubi ;)

      Usuń