niedziela, 27 października 2013

"Jak panna nie jest ani bogata, ani urodziwa to przynajmniej nie powinna chodzić nabzdyczona"- Władysław Bartoszewski

W poniedziałek oficjalnie rozpoczął się Homecoming Week, co w skrócie oznacza tyle, że szkoła została udekorowana w sposób określony w temacie tygodnia (Disney Movies), przez całe pięć dni ubieramy się jak nam zagrają, w piątek idziemy kibicować naszej drużynie football'u w meczu, a w sobotę wciskamy się w kiece i idziemy na salę gimnastyczną by wziąć udział w potańcówce oraz by popatrzeć na bardziej intensywną wersję tego, co jest nam serwowane podczas przerw (szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że można mieć czelność jeszcze intensywniej na oczach wszystkich zgromadzonych. I nie byłam stuprocentowo pewna, czy na pewno chcę to oglądać. No ale co mogę poradzić, homecoming będę miała raz w życiu, a zachowanie moich kolegów na przerwach już mnie nie zniesmacza aż tak bardzo, więc postanowiłam wznieść się na wyższy level tolerancji obyczajowej i sprawdzić czy mogę przebywać w otoczeniu ludzi zachowujących się aż tak nieprzyzwoicie bez puszczania pawia).
Poniżej przykłady dekoracji korytarzy. Moim najbardziej ulubionym jest ten z mulan, w którym uczniowie zamienili w cytatcie z piosenki 'let's get down to business to defeat the huns' słowo "huns" na "Northern", co jest nazwą innego liceum z okolicy.

Wracając do tematu- w poniedziałek odbył się pierwszy tematyczny dzień, pt. "dzień Ameryki". Ludzi można było podzielić na cztery grupy: tych którzy przebrali się pomysłowo, tych którzy włożyli cokolwiek związanego z tematem, tych którzy nie przebrali się w ogóle oraz tych którzy mieli wielką flagę Francji na twarzy. Nieświadomie. Cóż, happenes.

Do tego podczas próby do spektaklu (który zbliża się nieuchronnie) Ben, który jest najbardziej gniewnym z gniewnych przysięgłych ułożył pieśń którą z dumą mi zaprezentował. Szła jakoś tak: "Polska, Polska, Polska, leży w Europie, napadli na nią Niemcy i nie lubi Rosji, na na na". Czuję się uhonorowana.

We wtorek odbył się dzień superbohatera i superzłoczyńcy. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona, ponieważ myślałam, że sporo ludzi przebierze się za żołnierzy (bliskość bazy NAVY i specjalny program szkoły przystosowany to częstych przeprowadzek chyba temu sprzyja?), ale oni wybrali kreatywne kostiumy! Oby tak dalej :)
A oto, Panie i Panowie, moja klasa na Globalu.
Tego dnia na child development miał miejsce nasz przedostatni "story time". Usiadłam sobie spokojnie obok "czarnych sióstr" (takich ghetto-czarnych, a nie tylko kolorem skóry) z których rozmowy rozumiałam niewiele ponad połowę. Czytaliśmy historię, zdobiliśmy ciasteczka i kolorowaliśmy dinozaury. Po pokolorowaniu mieliśmy nadać im jakieś imiona i przedstawić klasie z odpowiedzią na pytanie "co byś zrobił gdyby Twój dinozaur był prawdziwy" (nawiązanie do tematu historii). No więc każdy po kolei się wypowiadał, nadeszła pora czarnych sióstr, później moja. Gdy jakaś dziewczyna siedząca kilka miejsc dalej przedstawiła swojego dinozaura, jedna z sióstr (której imienia nawet nie potrafię wymówić) strasznie się oburzyła i ze złością powiedziała coś w stylu: "Ta dziwka ukradła imię mojego dinozaura!". Nie za bardzo zrozumiałam cel używania wulgaryzmów, ale amerykanie zdają się czerpać z tego dużą przyjemność, gdy uda im się przekląć i nauczyciel nie usłyszy, więc puściłam to mimo uszu. W każdym razie uznałam, że się wygłupiamy. Wiecie- sprawa toczy się o IMIĘ naszego DINOZAURA z KOLOROWANKI, co innego możemy robić niż się wydurniać? Pięknie się uśmiechnęłam i powiedziałam: "Oh, nie ma się czym martwić! Może one są rodzeństwem?". 
Po kilku minutach zadzwonił dzwonek, czarne siostry opuściły klasę, a ja zajęłam się sobą do momentu gdy podeszła do mnie nauczycielka i podziękowała za takie rozwiązanie sytuacji. Byłam tak zdezorientowana jak tylko się dało. Przecież sobie żartowałyśmy, nie? Może z jednym przekleństwem, no ale dziękowanie mi jest chyba trochę niepoważne, prawda? I tu moja nauczycielka uśmiechnęła się dobrotliwie i oświeciła mnie, że to nie były wygłupy. Że ona się NAPRAWDĘ zdenerwowała, że NAPRAWDĘ poczuła się zaatakowana tym, że ktokolwiek inny użył podczas tego zadania imienia "Billy" i że nie nazwała obcej dziewczyny "the b word" dla jaj. Światopogląd mi runął, aż się moje myśli zakręciły wokół własnej osi uderzając miarowo w czaszkę. Przez całą następną lekcję próbowałam zrozumieć w jaki sposób ktoś powyżej piątego roku życia może się wściekać o tak błahą rzecz. 

W środę dzień z dumą nosił nazwę "Wacky-Tacky" jednak jedyną szansę na przyjrzenie się kreatywności moich znajomych miałam na zdjęciach które Pani Dyrektor z lubością tweetuje, ponieważ wybrałam się do ambasady Arabii Saudyjskiej na moją pierwszą całodzienną wycieczkę szkolną. 

Rano miałam szansę użyć mojego parasola (W KOŃCU). Jest taki piękny i kolorowy, że od razu mi się lepiej patrzyło na świat gdy szłam w deszczu przemaczając buty. Gdy dotarłam do szkoły trochę się zakręciłam i zgubiłam, ale dotarłam na miejsce zbiórki (A+ za orientację w terenie, Stankiewicz!). Usadziłam się "wygodnie" w WielkimŻółtymAutobusie, pogawędziłam z chłopakiem który był strasznie podekscytowany faktem, że siedzi koło Dunki, ma Polkę za plecami, Francuzkę w rzędzie obok i Norweżkę za Polką.
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do Waszyngtonu, zrobiliśmy mały tour po mieście (obie z Norweżką przyklejałyśmy się intensywnie do szyby) i zatrzymaliśmy się pod drzwiami ambasady.
Trochę się zakręciliśmy jako, że większość ludzi wzięła wszystko ze sobą z autobusu, a telefony komórkowe były srogo zabronione. Odwróciliśmy się na piętach i zaczęliśmy zmierzać w kierunku WielkiegoŻółtego by odłożyć rzeczy, gdy zapytałam o mój aparat (który noszę ze sobą niemalże wszędzie i powoli czuję się jak turysta z Azji). Dostaliśmy pozwolenie na jeden aparat na całą grupę, więc zapytałam mojego ukochanego nauczyciela Globalu czy ma coś przeciwko bym wzięła swój. Tutaj mnie zawstydził krzycząc do drugiego nauczyciela: "CZY MARIA Z POLSKI MOŻE WZIĄĆ SWÓJ APARAT DO ŚRODKA!?!?".
Zostawiłam wszystko, wzięłam aparat, zaczęłam strzelać do wszystkiego naokoło. Jakoś tak wyszło, że przechodziłam przez bramkę jako jedna z ostatnich. Kładę portfel i aparat w koszyczku i na pytanie "czy to też portfel?" odpowiadam zgodnie z prawdą "nie, to mój aparat. Możemy wnieść jeden na grupę.". A tu pan lustruje mnie wzrokiem i mówi "Wy już wnieśliście swój jeden aparat". Zapowietrzyłam się troszkę gdy ten wielki i ciemny facet poprosił, żebym stanęła z boku. Mózg podpowiadał mi jakieś chore scenariusze, że zaraz mnie zatrzymają i oskarżą o jakieś straszne przestępstwa. W końcu to kraj znany z kamieniowania ludzi za jakieś błahostki, prawda? Teraz się zorientują, że nie jestem amerykanką i wyślą mnie swoimi arabskimi samolotami nawet-nie-wiem-gdzie.
Tak więc stałam sobie z boku robiąc dobrą minę do złej gry, uśmiechając się do Pana i Pani od bramki do wykrywania metalu pokazując jak bardzo niewinna jestem i jak to wcale nie stanowię zagrożenia. Ostatni wchodził mój nauczyciel. Strasznie się zdziwił, że ktoś już wniósł aparat, zrobił swoją bardzo zmartwioną minę i zaczął im tłumaczyć, że to niezmiernie ważne, że ja tu jestem wyjątkowym wyjątkiem, z Europy. Oni sobie popatrzyli po sobie, kazali mi oddać naklejkę z numerem depozytu i zniknąć im z oczu wraz z moim aparatem.

Ambasada była piękna. Po prostu piękna. Obejrzeliśmy film propagandowy (ale zrobiony ze smakiem) opowiadający wczesną historię oraz o dzisiejszym państwie arabskim. Później mieliśmy możliwość zadania pytań i jak na uczniów Global Diplomacy przystało zadaliśmy ich całą masę. Gość odpowiadał dyplomatycznie co oznacza, że mistrzowsko omijał wszystkie ważne lub dyskusyjne kwestie mówiąc zupełnie obok tematu. Do tego próbował nam wmówić, że szyici i sunnici to tak naprawdę się nie kłócą, bo to jak katolicy i protestanci. Cały czas powtarzał jak bardzo Arabia Saudyjska walczy z terroryzmem (to akurat prawda, bo się wściekli po 11 września gdy okazało się atakujący w większości właśnie z tego kraju. A Arabia i USA to najlepsi allies od ponad 70 lat.) i jak bardzo nie popiera przemocy (nigdzie, ani w Egipcie, ani w Syrii, ani w Izraelu, ani podczas Arab Spring, która przecież ani trochę nie zagraża ich monarchii). Arabia Saudyjska, moi drodzy, brzydzi się przemocą wobec wszystkich ludzi na świecie. A do tego walczy z terroryzmem. Ale bez przemocy. Tyle razy fraza "tortury fuj, przemoc ble" została powtórzona, że aż odważyłam się odezwać. Wytłumaczyłam, że jestem z zagranicy i, że polityka Stanów Zjednoczonych wysnuwa takie same twierdzenia o dyplomatycznym załatwianiu problemów i braku brutalności, a wszyscy wiemy co się dzieje w Guantanamo. I czy Arabia Saudyjska również będąc przeciwko używaniu siły stosuje takie metody na swoich przeciwnikach (szczególnie, że monarcha ma władzę absolutną, co nie jest zbyt popularne ostatnimi czasy). Zostałam zapewniona, że nie, że w życiu, że fuj. 

W przerwie między pytaniami sześcioro ochotników zostało zaprowadzonych do innego pokoju (moja głowa znowu wariowała. Powinnam wybrać się gdzieś do tych krajów arabskich bo moje głupie myśli i niepewność wynikają z uprzedzeń. Powinnam się ich pozbyć). Przebrali ich w narodowe stroje Arabii Saudyjskiej i opowiedzieli nam o nich.
Później mieliśmy szybką przerwę na toaletę (w której była między innymi skórzana kanapa) i obfotografowanie holu.
Wybraliśmy się na lunch to przesadnie drogiej barorestauracji w "John F. Kennedy Center of Performing Arts" z której rozciągała się piękna panorama na całe miasto (miałam się na czym skupić gdy sałatka za dziesięć dolców znikała w mojej paszczy). 
Dzień zaliczam do udanych. Do szkoły wróciliśmy równo z ostatnim dzwonkiem, czyli nawet nie spóźniłam się na próbę!

W czwartek dzień nosił dumną nazwę "School Spirit Day". Ja włożyłam moją specjalnie na tą okazję zamówioną koszulkę szkolną, ale niektórych poniosła miłość do ich własnego liceum i zaprezentowali całą masę przebrań.
Tego dnia odbyło się również Pep Rally (przez cały dzień byłam przekonana, że mówią na to "paper alley" i drapałam się po głowie myśląc "those crazy americans").
Lekcje były skrócone, a ostatnia w ogóle odwołana, przez co koło pierwszej przy dźwiękach bębnów i werbli zebraliśmy się na trybunach podzieleni rocznikami. Byłam tak podekscytowana, że prawie podskakiwałam, drąc się wniebogłosy (na hasło "MAKE SOME NOISE!"). Przez cały ten czas (oprócz tego, że marzliśmy) słuchaliśmy hymnu granego przez naszą szkolną orkiestrę (i muszę przyznać, że nasz Polski hymn brzmi dużo bardziej zdecydowanie i podniośle), wysłuchiwaliśmy jak to nam dobrze szło w sporcie w tym semestrze, jak fantastycznie się przebieraliśmy podczas Spirit Week, oglądaliśmy popisy cheerleaderek, krzyczeliśmy i generalnie dobrze się bawiliśmy. 
Chłopaki które przez cały tydzień przebierały się za amiszów.
Jeden z wice-dyrektorów strzela 'selfie' na tle seniorów cieszących się z wygrania 'spirit stick'
W piątek mieliśmy "Disney Day" oraz skrócone lekcje. Pojechałam na szybkie zakupy w celu zorganizowania stroju na Halloween i nie mogłam wyjść z podziwu jak bardzo rozwinięty jest kostiumowy biznes.
zahaczyliśmy też o fryzjera...
Odwiedziłyśmy również Bath&Body Works (uroczy, pachnący sklep w którym muszę się bardzo ograniczać by nie wydać wszystkich pieniędzy które mam). Muszę powiedzieć, że nigdy bym się nie spodziewała,  że żel antybakteryjny może być produkowany w tylu różnych, szalonych zapachach. Wybór spośród trzydziestu różnych był ciężki, ale zdecydowałam się na dwa (pierniczkowy i brzoskwiniowy). Amerykanie mają fisia na punkcie zabijania zarazków na każdej z ich części ciała, w każdej klasie stoi wielki dozownik, żeby każdy miał do niego dostęp.

Wieczorem w końcu miałam okazję wybrać się na football game. Ta była ostatnia w sezonie, więc największa. Wysiedziałam dwie godziny, przez pierwszą część miałam jeden z tych moich aspołecznych nastrojów, który pojawia się gdy jestem otoczona bandą ludzi których znam średnio, a którzy spędzają ze sobą czas od lat. Jednak po godzinie, gdy zaczęła się druga "połowa" ("połowa" bo z czterech, a nie z dwóch. Ale dzielnie nazywają to "half", więc nie będę się kłócić) odnalazłyśmy się z Dunką i spędziłyśmy całkiem miłą godzinę szaleńczo kibicując. Chyba nie skłamię, jeżeli powiem, że dopingowałyśmy najmocniej, mimo że żadna z nas nie do końca rozumiała co się  dzieje.  Wyszłam koło 8, gdy zaczęła się trzecia "połowa", moje palce u nóg odmówiły spędzenia na zimnie chociaż minuty więcej, a mój organizm zaczął myśleć o drzemce (w końcu od rana miałam lekcje!).
Chłopaki tłuką się na 'dzień dobry'
Z Anną z Danii.
W sobotę czułam się zobligowana do wzięcia udziału w homecomingu, czyli mówiąc po ludzku imprezie szkolnej w sali gimnastycznej.
Tradycją niemalże jest, że gdy zostało się zaproszonym najpierw idzie się ze swoim "date" na obiad, następnie na zabawę, a później on oczekuje, że pojedziecie do niego robić niechrześcijańskie rzeczy. Na szczęście nikt nie ośmielił się zaproponować mi czegoś w tym stylu, więc wybrałam się na bal z grupą koleżanek (cztery amerykanki, Anna z Danii i Giudi z Włoch). Zebrałyśmy się w domu jednej z amerykanek już o 5:30, zrobiłyśmy zdjęcia (dużo zdjęć. Co z tego, że jest zimno, zdjęcia na dworze też muszą być!), zjadłyśmy obiad i o 8 stawiłyśmy się w szkole, bo odstać swoje w kolejce. W tym momencie użyłam całej mojej siły perswazji by móc zachować mój bilet, na pamiątkę. Mam go :)
Weszłyśmy na salę (pierwsze co zrobiły wszystkie żeńskie osobniki z małym polskim wyjątkiem to zdjęcie butów. Gdzie sens, gdzie logika w noszeniu obcasów?), zostawiłyśmy rzeczy na zakrytych, przyozdobionych trybunach i ruszyłyśmy na parkiet (na którym było już całkiem tłoczno). Muzyka była inna niż ta do której jestem przyzwyczajona (coś bardziej w stylu delikatniejszego rapu, jeżeli wiecie o co mi chodzi), ale kto by zwracał uwagę na to jaka jest muzyka, gdy naokoło odbywała się orgia.

Tak, orgia.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że w Tajlandii można wybrać się na show podczas którego na scenie dwóch ludzi uprawia seks. Wiecie co? Nie trzeba jechać do Tajlandii, wystarczy wybrać się na amerykańską potańcówkę.

W Europie chłopcy tańczą z dziewczynami, w Stanach ludzie po prostu ocierają się o siebie. I to nie tak, że jakiś jeden wyjątek zbytnio cieszy się swoją dziewczyną. Ludzie którzy przyszli z randkami od samego początku przypominają mutanty złączone tyłkiem. Zastanawiam się, czy oni przez całe trzy godziny chociaż raz spojrzeli sobie w oczy, czy one cały czas ocierały się stojąc plecami. I żeby było jasne, to nie było delikatne pocieranie. To było ocieranie się z PREMEDYTACJĄ i męskie ręce na różnych częściach ciała koleżanki. 
Okeeeeey, różnice kulturowe, hurra! Jestem tu by obserwować, a nie oceniać, prawda? Patrzyłyśmy sobie z Dunką w oczy wymieniając miny lub ponad głowami zgromadzonych, by nie molestować naszych biednych, niedostosowanych, europejskich umysłów. Takie rzeczy jak na amerykańskich szkolnych potańcówkach nie dzieją się na naszych nienadzorowanych osiemnastkach w klubach.
Oddychałam głęboko, aż do momentu, gdy zorientowałam się, ze nie tylko dziewczyny które przyszły z "randkami" się tak zachowują. Że to chyba taki sposób witania się ze sobą.

Nagle, out of the blue, podchodzi do mnie jakiś gość którego widzę pierwszy raz na oczy, ale tak nawet go nie kojarzę z korytarza, przysuwa się i mówi "wanna dance?". Zrobiłam swoją minę pt. "nie znam angielskiego, nie znam Ciebie, proszę zostaw mnie w spokoju" i zaczęłam tak energicznie machać głową, że NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE, że aż myślałam, że mu się zrobi przykro. Ale najwyraźniej go nie doceniłam, bo on po prostu odwrócił się i zapytał kogoś innego.

Szczytem był dla mnie moment, gdy jedna dziewczyna zagadała się z koleżanką i przestała kręcić tym swoim tyłkiem, a jej chłopak dał jej klapsa. Po prostu wziął i klepną ją w tyłek po środku sali gimnastycznej wypełnionej nauczycielami. Oficjalnie ostrzegam, że jeżeli ktokolwiek klepnie mnie w tyłek to odklepnę go w twarz. Pięścią.

Zabawa trwała do 11, wszyscy się rozeszli. Ktoś gdzieś coś mnie zapraszał na afterparty, ale oceniając typ ludzi którzy wybierali się na to przyjęcie (z uwzględnieniem ich ego które buja się zdecydowanie zbyt wysoko, sposobu traktowania kobiet, dojrzałości emocjonalnej i tego, że rechoczą chwaląc się kto wypije więcej) uznałam, że to amerykańskie doświadczenie mogę sobie odpuścić. Lubię moją wymianę za bardzo, by ryzykować bycie wsadzoną w pierwszy samolot do domu.
Giudi, Anna i ja zaraz przed powrotem do domu.

9 komentarzy:

  1. Powtórzę to po raz kolejny - kocham twojego bloga i twoje poczucie humoru. Ten sarkastyczny sposób wyrażania swoich poglądów jest kapitalny ;33 Po za tym uwielbiam Cię za kolejną rzecz, a mianowicie trampki + kiecka. Też tak noszę :)

    Co do posta to prześwietny, na reszcie coś bardzoooooo długiego :D
    Mam pytanka :
    - czy cała szkoła była tak udekorowana? Bo jak oglądam te fotki dekoracji na homecoming week to wygląda to baaaardzo potężnie ;)
    - czy Homecoming Week odbywa się w każdej szkole? Na czym to polega oprócz przebierania się?? Opowiedz coś o tym ;)
    - czy nauczyciele spoufalają się z uczniami, czy raczej są, że tak powiem, "niedostępni i nabzdyczeni"?
    - jak nazwałaś swojego dinozaura?? :))
    - czym jest Pep Rally i czy tą nazwę da się jakoś przetłumaczyć na polski? ;)
    - czy bycie cheerleaderką znaczy cokolwiek, że jest się jakimś lepszym, albo staje się od razu popularsem (jak na filmach ;D)?? tak samo, jak sprawa ma się z byciem sportowcem w szkolnej reprezentacji??
    - jakie były inne zapachy tych żeli? Jak pachnie pierniczkowy? *.*
    - dlaczego wszystkie dziewczyny zdjęły szpilki? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Trochę się bałam czy moja notka nie jest zbyt "hejterska", ale najwyraźniej ujdzie :)
      A oto moje długieeeeeee odpowiedzi:
      1. Na dekoracje był konkurs pomiędzy klasami. Uczniowie który byli w szkole w zeszłym roku dowiedzieli się jeszcze przed wakacjami i podobno pracowali nad tym intensywnie. Na zdjęciach są fragmenty korytarzu seniorów i juniorów. Nie cała szkoła była udekorowana, ale gdy przechodziło się z klasy do klasy to dekoracje przyćmiewały nieudekorowane części.
      2. Homecoming jest tradycją amerykańską tak starą jak thanksgiving, symbolem podobnym do tego ich całego American Eagle czy hamburgera. Odbywa się w każdej szkole i początkowo łączyło się z powrotem do szkoły i rozpoczęciem nowego roku, jednak teraz te korzenie są trochę zapomniane (patrz: w mojej szkole odbył się dopiero pod koniec marking period). Homecoming to całotygodniowe wydarzenie. Codziennie jest dzień tematyczny, obowiązkowo Pep Rally (o czym więcej w odpowiednim pytaniu :)), macz futbollu ("homecoming game", największy w sezonie) i taniec. To wszystko składa się na tzw. "homecoming".
      3. Zależy którzy i zależy co przez to rozumiesz. Większość z nich to po prostu nauczyciele, trochę żartują, trochę się wygłupiają, ale przychodzą tu pracować i mają materiał do zrealizowania jak bardzo by nie chcieli. Widzę jedną znaczną różnicę między amerykańskimi a polskimi nauczycielami. Tutaj żaden z nich nigdy nie powiedział, że mu się nie chce, ani nie opowiedział niestosownego dowcipu. Trochę mi brakuje tekstów mojego polskiego historyka w stylu: "to wy sobie piszcie sprawdzian, a ja sobie pooglądam gołe baby".
      4.O ile dobrze pamiętam to była to Shelby, ale nie obiecuję że na pewno tak. O, i powiedziałam, że gdyby był prawdziwy to chodziłby za mnie na zakupy bym mogła siedzieć w domu.
      5.Mój ukochany słownik tłumaczy "Pep Rally" jako "spotkanie przed meczem mające podnieść na duchu". Generalnie dzieciaki siedzą na trybunach, orkiestra szkolna gra podniosłe melodie, wszyscy krzyczą i się cieszą, cheerleaderki się popisują. Ciężko to wytłumaczyć, bo to chyba nie ma jakiegoś większego celu niż pobycie razem w duchu szkoły, przedstawienie króla i królowej balu (wybory odbywały się w trakcie całego tygodnia) oraz dobra zabawa. Taka tradycja, tyle :)

      Usuń
    2. 6. W mojej szkole bycie cheerleaderką nie znaczy nic. To po prostu kolejny sport do wyboru i nie jest jakiś specjalnie popularny. I to chyba się trochę przekłada na jakość. Podczas meczu na którym byłam te dziewczyny wyglądały jakby wcale nie chciały tam być. Mało cheeru, dużo wyuczonych ruchów. Ale one to traktują chyba raczej jako gimnastykę i nie zauważyłam by któraś z nich zachowywała się jakby była lepsza.
      Inna sprawa z footballistami. Bycie footballistą nie sprawia, że jesteś lepszy, to sprawia, że MYŚLISZ, że jesteś lepszy. I doprowadzasz dziewczyny z mózgiem do szewskiej pasji. Mam jednego takiego na Globalu. Gość nie jest brzydki, ma symetryczną twarz, jest wysportowany (miło popatrzeć, to muszę mu przyznać), ale jakoś nie zauważyłam, żeby miał coś mądrego do powiedzenia. Jego ego bije od niego na kilometr, jej, czuć je jak się wchodzi do sali, unosi się w powietrzu i psuje mi nastrój. Problem jest taki, że gość jest przyzwyczajony do dziewczyn które za nim wzdychają i kładą cycki na biurku. I nagle przychodzi taka z Polski i nie zwraca na niego uwagi (bo jak ma zwracać, jak siedzi na drugim końcu sali?). A jak już się ją zagada, to jest sympatyczna. Tak przeciętnie sympatyczna. Nie strzela oczami, nie chichocze, nie próbuje mu pokazać, jaki to jest cudowny i wyjątkowy. I coś mu pod tą jego kopułą nie pasuje. Bo skoro jest niezainteresowana jego osobą, jego byciem Alfą i Omegą, to coś jest nie tak. I żeby rozgryźć co, trzeba ją trochę podręczyć. To znaczy, ekhem, zaprezentować się w całej okazałości, bo może przypadkiem nie zauważyła, może jej umknęła jego wspaniałość. Bo przecież to nie jest normalne, żeby dziewczyna nie była zainteresowana jego wspaniałością, prawda?
      I teraz chodź na lekcję z takim dupkiem. Nie, footballiści mają ode mnie wielkie NIE.
      6.http://www.bathandbodyworks.com/family/index.jsp?categoryId=4191860&cm_sp=LN-_-Sanitizer+with+Pump-_-PocketBac&cp=12587004.12936139
      Pierniczkowy pachnie jak Boże Narodzenie :)
      7. Zdjęły szpilki, ponieważ paradowanie na takich wielkich obcasach jest bolesne, szczególnie, gdy chcesz się przemieszczać i bawić. Tak wnioskuje, nikt nie zadał tego pytania, zdjęcie butów było oczywistą rzeczą do zrobienia. :)

      Hej, dzięki, że tak miło komentujesz każdą moją notkę! Zawsze mi się uśmiecha mordka, jak widzę,że ktoś czyta z takim zainteresowaniem!

      Usuń
    3. Dzięki za odpowiedź :D To wiele dla mnie znaczy ;) Wiesz, zaspokaja moją ciekawość i te sprawy :D Nie, twoja notka nie jest zbyt hejterska. No, może trochę, ale mi pasuje, bo sama mam podobny sposób spojrzenia na świat :D
      Co do gościa z Globala - czyżby jakieś uczucie?? ;))
      A co do tych żeli - jestem ciekawa jak pachnie Confetti Cake ;D

      Nie ma za co, mi się twój blog bardzo podoba. Jeden z lepszych pisanych przez wymieńców :D Z niecierpliwością czekam na nową notkę, a potem na odpowiedź na moje pytania :D

      Usuń
    4. Żadne uczucie, chyba, że liczysz urażoną dumę ;)

      Następną notkę postaram się dodać już w niedzielę wieczorem (mojego czasu), czyli powinnaś móc ją przeczytać już w poniedziałek rano :)

      Usuń
  2. Czytam sporo blogow exchange studentow i zauwazylam, ze wszyscy chyba byli oburzeni sposobem tanczenia ludzi na homecoming'u. Jest to zabawne, bo Amerykanie uwazaja nas Europejczykow za bardziej "wyuzdanych" i a siebie za obroncow czystosci, a tu sie okazuje, ze jak npisalas: "Takie rzeczy jak na amerykańskich szkolnych potańcówkach nie dzieją się na naszych nienadzorowanych osiemnastkach w klubach." ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejejej, zgadzam się z przedmówczynią w 100proc, sposób pisania masz genialny, błyskotliwy i mega zabawny. Przy wzmiance o odklepywaniu w twarz pięścią myślałam, że umrę ze śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ci ludzie na kotytarzach tak Ci sie ladnie ustawiali, czy musialas ich niezle scigac? Bo dziwne, ze akurat tak wszystcy ekstra przebrani przebywali kolo siebie. D: a moze ze strony szkoly masz czy cos?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjecia mam ze szkolnego twittera. Jezelj ccesz zobaczyc co sie u mnie dzieje, to zapraszam https://twitter.com/intent/user?screen_name=Principal_LHS

      Usuń