niedziela, 13 października 2013

"Być może istnieją czasy piękniejsze, ale te są nasze"-Jean-Paul Sartre

Tym razem, tak na dzień dobry, chciałam się podzielić zdjęciem które znalazłam przypadkiem i uważam za bardzo akuratne. Chcę Wam uświadomić jak mniej więcej wyglądają amerykanie gdy zagłębiam się dalej niż w pogodę i język mojego kraju i na przykład przy podpisywaniu krajów afrykańskich na ćwiczeniu do konturówki podczas Global Diplomacy wspominam sobie, że my musieliśmy wkuwać ze stolicami, na raz, nie ma zmiłuj. I rzeki i niziny i szczyty. Całego świata. (Buziaczki dla Pana Daniela).
W poniedziałek (7 października) oficjalnie zakończyłam nadrabianie pracy na Child Development II, brawa dla mnie.

We wtorek graliśmy pierwszy akt sztuki bez skryptów, z pamięci. Wygląda naprawdę dobrze, ale muszę popracować nad moją tendencją do umysłowego odpływania.

W środę dostałam karton batonów w celach fund raisingowych. Mam je wszystkie sprzedać jak najszybciej, po dolarze za sztukę. Całkiem nieźle mi idzie, pierwszego dnia sprzedałam sześć i to tylko jednego sobie! (no przepraszam Was bardzo, ale to był snickers z migdałami. Z MIGDAŁAMI!)
Do tego zaczęło lać jak z cebra. Już się cieszyłam, że będę mogła użyć mojej ślicznej, nowiutkiej parasolki, aż sobie uświadomiłam, że tutaj się nie chodzi po dworze w innym celu niż do samochodu. Tęsknię za komunikacją miejską. Nie zrozumcie mnie źle- jestem świadoma, że w tym kraju autobusy byłyby nieefektywne i strasznie kosztowne- teren jest gigantyczny, ludzie mają wielkie działki, wszystko jest tak rozprzestrzenione, że jedzie się i jedzie wszędzie. Ale transport publiczny daje nastolatkom całą masę niezależności i trochę mi tego brakuje.

W ramach Child Development II musimy wyrobić 2 godziny pracy w baby talk (child care w moim liceum, dla dzieci pracowników i uczniów) na marking period (czyli na pół semestru). W czwartek poszłam tam w czasie pierwszej godziny CDII i oh jej, to było strasznie nieziemsko urocze.
Po lekcjach wróciłam do sali od Child Dev. Zostaliśmy ostrzeżeni, że zimą temperatura waha się tam od bardzo zimnej do Antarktydy i możemy zostać po lekcjach by zrobić własne ogrzewacze. Prawie dałam się wyprowadzić z równowagi maszynie do szycia, ale mam, zrobiłam! Środek wypełniliśmy ryżem i pałeczką cynamonu którą rozkruszyliśmy tłuczkiem kuchennym (pachnie naprawdę ładnie).
 W piątek na Globalu nauczyciel by pokazać nam po co bierzemy tę klasę pokazał nam wideo w którym przechodnie pytani są który plan zdrowia publicznego jest lepszy: popularnie zwany "Obamacare" czy "The Affordable Care Act". Haczyk jest taki, że to dwie nazwy na tą samą rzecz. Tak więc oglądaliśmy sobie ten jakże błyskotliwy filmik, śmiejąc się do łez (właściwie miałam wrażenie, że połowa tych ludzi, właśnie się dowiedziała, że to to samo). Gdy skończyliśmy nauczyciel uznał, że to strasznie upokarzające i żebym nie myślała o wszystkich amerykanach tak jak o ludziach z filmiku. Było mi go strasznie żal, aż chciałam mu wysłać trochę "Matury to bzdury", ale się powstrzymałam.
Podczas lunchu siedziałam w bibliotece już nie tylko z Koreanką, ale też z Nepalką i Afroamerykanką. Czułam się taka strasznie nudno biała, że ojej. Idealnie byśmy pasowały na zdjęcie do reklamy jakiegoś zagranicznego kursu językowego, czy czegoś takiego.
Po powrocie ze szkoły pomogłam rodzinie w ostatnich przygotowaniach do spaghetti dinner, który jest właściwie wielką spaghetti-wyżerką dla drużyny cross country (do której należy moja starsza host siostra). Poszłam, najadłam się po uszy i gdy świetlica miejska (?) zaczęła wypełniać się pachnącymi fiołkami biegaczami, którzy najwyraźniej uważają, że to dobry pomysł zebrać się w zamkniętym pomieszczeniu zaraz po dwugodzinnym treningu zmyłam się do domu.

W sobotę miałam ochotę się zastrzelić.
Global Diplomacy jest jedyną lekcją na której czasami mam problem z załapaniem o czym DOKŁADNIE rozmawiamy (wiecie, to całe polityczno-historyczno-formalne słownictwo). Zawsze ogarniam ogólny temat, wiem co się dzieje i uczestniczę w lekcji, ale czasami jak ktoś wyjedzie ze zdaniem które składa się z dwudziestu słów każde po piętnaście liter to tracę wątek. W każdym razie w ciągu ostatniego tygodnia uczniowie robili prezentacje. Mój problem polegał na tym, że większość z nich nie za bardzo umiała prezentować (jeden przyznał się wprost, że pierwszy raz w życiu robi prezentację), więc mruczeli sobie pod nosem zasuwając z wyszukanym słownictwem z wikipedii, żeby wydawać się mądrym. A ja siedziałam i się uśmiechałam do świata (pozytywne nastawienie!), aż do momentu gdy został zapowiedziany sprawdzian. Sześć godzin w sobotę poświęciłam przeczesując google i nadrabiając zaległości, przemieszczając się między stołem w salonie i werandą (swoją drogą pogoda jest idealna, czasami nadal popaduje, jest rześko i chłodno, miło było posiedzieć i pooddychać).
A z promyczków dnia: moja siostra sama z siebie zdecydowała zrobić sobie herbatę z miodem i zachwycała się cały dzień jak coś może być tak smaczne. No, A NIE MÓWIŁAM? :)
Do tego obejrzałam film z którego piosenki ludzie ostatnio nucili na teatrze i zarzekali się, że to klasyka. Jak klasyka, to klasyka. O, wiecie, że już nie boję się oglądać filmów po angielsku? :)

W niedzielę postanowiłam się zważyć, pierwszy raz od kiedy jestem na wymianie. Nastawiałam się na cały dzień wmawiania sobie, że "real women have curves", ale... NIE MUSIAŁAM. Moje przybranie na wadze waha się w granicach błędu statystycznego (00.05kg), czyli to po prostu moja psychika tak bardzo nastawiona na zobaczenie mnie staczającej się ze schodów jak baryłka płata mi figle.
Dzień spędziłam męcząc Global i muszę przyznać, że robię postępy. Wprawdzie nadal myli mi się Hamas z Hezbollahem, ale wychodzę na prostą!

6 komentarzy:

  1. No to ja życzę powodzenia na sprawdzianie - nie dziękuj, żeby nie zapeszyć ;)
    Widzę, że są postępy :) Hej, a bardzo ciężko jest przyzwyczaić się do języka i uczyć się nim posługiwać? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi nie było ciężko w ogóle, może dlatego, że jakiś czas temu miałam zajęcia z nativem i cały czas brałam udział udział w jakiś międzynarodowych projektach- w momencie przyjazdu byłam osłuchana i zaprzyjaźniona z językiem.
      Teraz jestem już tak obyta, że nawet nie zauważam, że ktoś mówi do mnie w "obcym" języku, po prostu odbieram to tak jak odbieram polski.
      Chociaż muszę przyznać, że to zdarzało mi się również w Polsce- kiedyś wróciłam z lekcji angielskiego i koniecznie chciałam opowiedzieć mamie anegdotkę którą opowiedziała nauczycielka. Moja mama, zaniepokojona czy przypadkiem nie przegadujemy lekcji po polsku, zapytała w jakim języku nauczycielka opowiedziała historię. A ja nie byłam w stanie odpowiedzieć, bo używanie angielskiego stało się tak naturalne, że nie zwróciłam uwagi na język w którym się komunikowałyśmy.

      Usuń
  2. Nie chcę byc niemila ale po prostu mi Ciebie szkoda : (
    Zastanawia mnie naprawdę bardzo ależ to bardzo, masz w tych stanach jakichs znajomych? Bo po sposobie w jakim piszesz to watpie zebys miala ich w Polsce, a tym bardziej juz w USA. Ale skoro blog to jedyne miejsce, w ktorym mozesz sie dowartosciowac i wreszcie poczuc sie wazna to w sumie czemu nie, kazdy jakos musi.
    Powodzenia : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mam znajomych w Stanach, a w Polsce mam odpowiednią ilość kumpli i paczkę sprawdzonych przyjaciół, więc nie masz się czym martwić :)
      Ale dziękuję za troskę!

      Usuń
  3. hehehe nie ma jak określenie:"nie chcę byc nie miła ale..." a potem ta jakże dogłębna miłość bliżniego!!!!
    nie ma jak poprawić sobie humorek hejterstwem z anonimowego profilka hehehehe
    ale cytat "każdy musi sie jakoś dowartościować" wszystko tłumaczy......

    aha i jeszcze może tylko jedno : " nie chcę być nie miła ale"...jak nie znasz Marii to może się nie wypowiadaj ?

    Dobra Znajoma z Polski :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też jestem na wymianie, tylko że w innym kraju i mam pytanie.
    Otóż czy ty w szkole już masz takich bliższych znajomych, z którymi stale się zadajesz?
    Bo u mnie sprawa wygląda tak, że na początku był wielki szał oczywiście, ale z czasem ludzie się przyzwyczaili i teraz często jest tak że nie mam z kim pogadać, bo nie mam bliższych znajomych, każdy jest w swoich grupkach i czuję się samotna.
    Czy też tak masz? I co byś zrobiła na moim miejscu?
    Miło mi by było gdybyś odpowiedziała ;)

    OdpowiedzUsuń