poniedziałek, 9 grudnia 2013

"Prosimy nie rzucać p(o)etów."

W poniedzialek (2.12) skończyłam pracę nad poszewkami na poduszki w ramach personal living. Jedna z nich trafi do organizacji charytatywnej, druga (ta na zdjęciu) jest dla mnie :)
Rozbawiłam również moją rodzinkę mówieniem do kota po kociemu. Ale po jakiemu innemu miałam mówić? :<

We wtorek (3.12) poszerzyłam swoje pojmowanie amerykańskiego świata o coś, co gnębiło mnie od przyjazdu. Trzy miesiące gdzies w mojej głowie czaiła się niepewność czemu moje łóżko tutaj ma dwa prześcieradła. Założyłam błędnie, że skoro oni mają fisia na punkcie zarazków, to może dodatkowe prześcieradło ma chronić materac przed ich inwazją (TAKI ZE MNIE MAŁY BIOLOG!), ale okazało się, że to coś dużo bardziej oczywistego (i bardzo praktycznego, jakby na to spojrzeć bliżej). Otóż zamiast spać pod kołderką tutaj śpi się pod kołderką i prześcieradłem na drugim prześcieradle, by ciało dotykało tylko prześcieradeł, ponieważ łatwiej wyprać prześcieradło niż kołdrę (prześcieradłoprześcieradłoprześcieradło. Całkiem fajne to słowo). 


W środę (4.12) mieliśmy skrócone lekcje, z tego względu zamiast naszych normalnych autobusów szkoła podstawiła zastępcze (ponieważ numer autobusu szkolnego jest przypisany do pojazdu, a nie do linii). Wychodzę sobie ze szkoły pamiętając, że nasza zwykła kierownica powiedziała, że autobus będzie stał w tym samym miejscu z którego wysiadaliśmy. Wchodzę do pojazdu i nagle widzę całą masę obcych dzieciaków, zecydowanie nie tych z którymi jeżdżę od kiedy się przeprowadziłam. Co logiczne, postanowiłam więc zapytać kierowcę, ale mój mózg nagle wyparował i nie mialam najmniejszego pojecia jak nazywa sie miejsce w ktorym mieszkam. Starajac sie zachowac grzeczny usmiech pytam pana kierowcę
„przepraszam bardzo, dokąd pan jedzie tym autobusem?”. On z tak samo grzeczym uśmiechem zaczął wymieniać miejsca, z których żadne nie brzmiało chociaż trochę znajomo. W pewnym momenie zadał mi oczywiste pytanie: „A dokąd Ty potrzebujesz pojechać?”. A ja nie potrafiłam na to odpowiedzieć, więc spanikowałam, zrobiłam się cała czerwona, zaczęłam przepraszać i uciekłam.

Sytuacja była poza moją kontrolą, a ja nie znosze gdy tak jest, więc stałam centralnie po środkutego cholernego parkingu próbując na raz odpowiednio wentylować organizm, nie płakać i przypomnieć sobie wszystkie wydarzenia w życiu które mogłyby mnie przygotować na taką sytuację. Praca pod presją czasu to zdecydowanie nie mój konik, strasznie mnie wpędza w panikę.
Nagle spod ziemi wyrósł Aaron (ten od study group kilka tygodni temu), tak na mnie zerka i pyta, czy wszystko w porządku. Toć przecież nie powiem, że panikuję bo nie wiem do którego autobusu mam wsiąść, bo nie pamiętam gdzie mieszkam. Zdobywam się na uśmiech nadając moim aparatem sygnały pod tytułem „proszę, zostaw mnie samej sobie” i odpowiadam, że jestem fine.
-Ale na pewno? Wyglądasz jakbyś miała się zaraz rozpłakać, jesteś pewna, że wszystko w porządku?
No i maszCilos. Starając się nie zalać łzami i nie zwracać na siebie szczególnej uwagi wszystkich naokoło wyrzucam z siebie „TAK, WSZYSTKO OKEY, ALE...” w tym momencie wykonuje nieokreślony gest przedstawiający jak to bardzo się spieszę i jak to bardzo musze iść przed siebie.
Biorę nogi za pas i zmywam się unikając konfrontacji z gatunkiem ludzkim. W dodatku jakoś paczki chusteczek nie są w mojej okolicy specjalnie popularne, więc wycieram cieknący nos rękawem i przetrząsam plecak znajdując jakąś wygniecioną, niemalże pustą, paczkę chusteczek które przywiozłam z polskiego domu. Obserwuje ostatnie autobusy uświadamiając sobie, że nie mam planu zapasowego i nie za bardzo istnieje inny spobób by dotrzeć do domu (teoretycznie mogłabym się przejść, ale pomijając kwestię, że pewnie coś by mnie potrąciło bo po co komu chodniki i przejścia dla pieszych to nie mam pojęcia którędy i jak). Ostatecznie wysłałam długiego i rzewnego smsa do mojego host taty, czy przypadkiem nie mógłby mnie odebrać. I oczywiście nie było żadnego problemu, co nie zmienia faktu, że przeżyłam kryzys i miałam ochotę zacząć walić głową o ścianę. (Histeryyyyyczkaaaaaaaaaaa!!)

Posiedziałam w domu pracując nad raportem dla amerykańskiego Rotary, po południu odwiedziłam ortodontę u którego pracuje moja host mama by upewnić się, że wszystko się trzyma jak ma się trzymać, a wieczorem wzięłam udział w ortodoncyjnym przyjęciu bożonarodzeniowym w restauracji.

W czwartek (5.12) wyszłam ze szkoły przed południem, by wraz z moim host tatą (który przy okazji jest przewodniczącym ds. wymiany w dystrykcie) pojechaliśmy do lokalnej telewizji nadawanej w St.Mary’s County (czyli generalnie na terenie powiatu). Natknęliśmy się na panią, która gdy dowiedziała się, że jestem z Polski strasznie się podekscytowała i zaczęła mówić (po polsku), że „ja się uczę polskiego”. Duma mnie rozparła, ah w końcu ktoś docenia piękno mojej szeleszczącej mowy!
Wzięliśmy udział w krótkim programie opowiadając o wymianie, który w moim przypadku ograniczył się do próby zdecydowania się w którym kierunku patrzeć. Jeżeli macie ochotę popodziwiać mój jakże biegły i jakże wcale nie „oh jezu włącz się mózgu proszę” to radzę stay tuned ;)  Nagranie powinno być wyemitowane w ciągu dwóch-trzech tygodni.

Wróciłam do szkoły akurat na lunch (który przebiegł jakże fascynująco na nadrabianiu lekcji CDII którą opuściłam). Reszta dnia minęła przeciętnie- angielski, chiński, próba do jednoaktów, na której wzbudziłam powszechną radość otoczenia, gdy okazało się, że nie mam problemu z tongue-twisters (bo sz mi nie strassssszzzzne), oraz jeszcze większą, gdy język zaplątał mi się na „red leather, yellow leather”.
Po powrocie do domu powściekałam się trochę na komputer i na spontaniczną propozycję zwiedzenia amerykańskiego pubu odpowiedziałam radosnym „JEEEEES”, bo co z tego, że czwartek. Posiedziałam z hostami i ich znajomymi, (jeden z nich gdy zauważył mój wisiorek z pacyfką zaczął opowiadać o tatuażach które mają z żoną. Skończyło się na oglądaniu pleców żony. I plecy i tatuaż i żona były atrakcyjne, więc jeden-zero dla mnie). Wypiłam swoją lemoniadę, a po powrocie do domu przygotowałyśmy z host mamą własne pizze.

On Friday (6.12) my hdad hung a Christmas lights on the house and set some other decorations.
In the evening we decided to eat out in quaint little restaurant called "Cafe Des Artistes". I expected a little bit more of this independent, ‘artistic’ and European kind of look but food was decent and I met a friend who did the tech work during “12 angry jurors” and who works there as a waiter.

On Saturday (7.12) I had a chance to sleep in and when I finally got up it was almost noon. Since I arrived Saturday is my cleaning-up day, so aside from ordinary things I had a chance to use a tumble dryer first time in my entire life. It was much easier (and faster) just throw laundry in there, but I need to admit that there is something special about dancing around while putting the washing out.

We decided to spend the afternoon in (annual) Festival of Christmas Trees organized as a fund raiser for hospice. It was a fairly big event when considering such a small community like one here. There were around 25 trees, all artificial (I prefer to say 'fake', even if it's not totally correct, because it sound harshly and shows my attitude toward having a pile of plastic in your house). As you walked in you could take a ballot and vote for your favorite and the most creative tree. There were a few interesting ones and two with 'all american' ornaments (it's one of the biggest differences between here and home- Americans are eager to show how proud they are to live in their country, while we Poles do not appreciate it until we lose it [me, for example]). 
There were also plenty of booths with cute little things made by regional manufacturers. I felt like buying everything, but I ended up purchasing only a bracelet (made by Thai woman who lives somewhere in southern Maryland).
After festival we came back home to take my computer to the store I got it to check if they know how to help us (every time I tried to use internet it worked only for 15 minutes even when WiFi signal was good. To make it work again I had to restart entire system, which was getting on my nerves). Saleslady haven't even asked questions, just gave us new one. She said they had this problem with this type of laptop before, but I'm glad we worked it out and the new one works perfectly.

On Sunday (8.12) I learnt to add cinnamon to french toasts and tasted maple syrup. We have also built a tree (fake one) and decorated it.

My host family's favorite football team
hint: "Sound of Music"

11 komentarzy:

  1. O rzeczach nudnych jak szkoła powinnaś pisać po angielsku, a o ciekawych np. festiwal po polsku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładne butelki. Czy oni tam w ogóle nie mają zwyczaju dekorowania żywych drzewek czy zdarza się to sporadycznie? Fajnie, że napisałaś o Świętach po angielsku, parę słówek wpadło mi do głowy. A czy mówiłaś może swojej host rodzince o Mikołajkach? Bo akurat w ten dzień udekorowaliście dom : ) Greetings!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żywe drzewka są raczej niepopularne, ale występują.
      O Mikołajkach rozpowiadałam wszem i wobec. Moja polska mama z tęsknotą kazała mi kupić sobie coś ładnego "od mikołaja i mamy", mój host tata zapytał, czy może sobie kupić jacht "od mamy Marii".
      O, a tak mi się przypomniało, że Amerykanie też używają kalendarza adwentowego. To tak w ramach pokazywania wspólnych cech ;)

      Usuń
    2. Cóż, zawsze może liczyć, że jacht przyniesie mu pod choinkę Mikołaj : ) A to ciekawe... I też mają takie z czekoladkami?

      Usuń
    3. Dokładnie identyczne jak nasze polskie. Nawet obrazek podobny :)

      Usuń
  3. Zaczełam czytać i automatycznie mój mózg przełączył się na angielski i nawet nie zauwarzyłam, ze w połowie posta zmieniłaś język!! Jestem zniszczona. Nawet zaczęłam pisać komentarz " Ooh it's second time you mantioned about Thai-something on your blog... " Aaaaa! Chyba już wcześniej wspomniałam, ale nie mogę się powstrzymać- uwielbiam Twoje posty !!! Nawet jeśli mocno mieszają mi w głowie

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie, że piszesz też po angielsku. Będę miała okazję poprawić swoje słownictwo. Dobrze, bo twój język jest prosty i dosyć zrozumiały, więc nie musiałam ciągle przerzucać się z bloga na translatora i z powrotem xD
    Piosenka My favourite things jest fajna :D
    Choinka wyszła bardzo ładna, dom też fajnie ozdobiony.
    Jesteś teraz u drugiej host-rodziny??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieszkam u mojego exchange-officera, który jest moją rodziną tymczasową, nie wiadomo na jak długo. Więc właściwie można powiedzieć, że tak, to moja druga rodzina :)

      Mam troszkę kompleksy na punkcie mojego angielskiego (lecz tylko gdy rozmawiam po angielsku z polakami, z amerykanami bez problemu), ale jest wystarczający by się porozumieć na dosyć wysokim poziomie i muszę powiedzieć, że bardzo rzadko czegoś nie rozumiem. Dzięki za pozytywny feedback! ;)

      Usuń