Ze względu na
średnio komfortowe warunki, w których dane nam było spędzić noc w Harrisburgu
wraz z Natem zdecydowaliśmy zignorować budziki i pospać sobie troszkę dłużej, a
następnie spędzić trochę czasu razem (no i widzicie, decyduję się pisać po
Polsku, i już mnie drażni, że nie mogę ładnie przetłumaczyć słowa „(to) bond”) by zajechać do szkoły gdzieś w
czasie lunchu.(oh, my, tacy opuszczacze lekcji!)
Cały tydzień od
powrotu z Pensylwanii upłynął mi na niezwykle intensywnych próbach do spektaklu.
Siedzenie w szkole do 7 czy 8 wieczorem nie robiło na mnie już żadnego
wrażenia, co więcej- nawet sprawiało mi przyjemność. Premiera odbyła się w czwartek (27.03), następny show w piątek, oraz dwa w sobotę.
Sobota (29.03) była zdecydowanie najbardziej uteatralnionym dniem jaki przeżyłam.
Przyjechałam do szkoły chwilę po 11, by „biorąc
mój czas” wcisnąć się w to, w co miałam się wcisnąć, doładować pozytywną
energią podczas kółka, i otworzyć drugi akt tymi moimi pięcioma linijkami. Wszyscy
(tj. cała obsada i ekipa techniczna) słyszeliśmy muzykę z tego spektaklu całą
masę razy, a jednak nadal w szczytowych momentach milkliśmy by w ekstazie napawać
umysły. (oh, jaka ze mnie poetka). Pomiędzy końcem pierwszego przedstawienia, a
początkiem drugiego mieliśmy dwie godziny, więc wyskoczyliśmy z kostiumów by
skonsumować niewiarygodne ilości pizzy (oj, nie chcielibyśmy być przyłapani
przez Sarę, naszą costume mistress na
pochłanianiu czegoś innego niż woda przyodziani w to, co ona nam wyczarowała) i
po raz pięćdziesiąty czwarty obejrzeć „Krainę Lodu” (eng. Frozen. Jestem już
tak zamerykanizowana, że minutę temu po raz pierwszy słyszałam fragment ich
głównej piosenki po Polsku. Eh, nie, wracam do oryginalnej wersji!)
Godzinę przed
rozpoczęciem ustawiliśmy się w kółko, by rozciągnąć nasze mięśnie, rozgrzać
aparaty gębowe, naładować się pozytywną energią i w końcu stworzyć jedną wielką
masę płaczących seniorów (i mnie), bo jak to to tak, to ma być nasza ostatnia
wspólna produkcja? Chlip. Forget me not.
Show się udał, mimo że było widać, że to nasz ostatni. Po ogarnięciu całego bałaganu, standardowo, wybraliśmy się na cast&crew party.
To nie tak, że moja twarz jest pucołowata. Nie, nie jest. Naprawdę. |
Po powrocie do
szkoły próbowałam przyzwyczaić się do wracania do domu zaraz po zakończeniu
lekcji, co spowodowało desperację w znalezieniu jakiegokolwiek zajęcia i tak
oto jestem w stanie zaprezentować tę oto notkę. Dlaczemu po Polsku? Tak jakoś
wyszło.
Właściwie chyba
powinnam opowiedzieć historię, jak to w piątek przed występem mieliśmy zastępstwo
na angielskim i sub, gdy zorientowała się, że jestem z Polski zaczęła mi
opowiadać historię życia swojej siostry, która prawie wyszła za Polaka, ale na
wesele wtargnęła milicja i go zabrała za spoufalanie się z amerykańskim
szpiegiem. No i powiedziała mi, że jak „wrócę do domu, to muszę wszystkim
opowiedzieć”, więc opowiadam. Później straszyła jakiegoś „zbója” w rogu, że pewnie
zaraz napiszę do moich polskich znajomych i powiem im, jacy ci amerykanie są
niemądrzy. Oh, nie, nie bój żaby, niemądrzy to są w moim drugim angielskim, zastanawiając się na głos jak to możliwe, że nasz nauczyciel jedzie autem do Kanady, bo tam przecież to
trzeba popłynąć łódką. Gość złapał się za głowę i przez całą lekcję (dosłownie) oglądaliśmy sobie google maps („Maria, ale to Ty jesteś daleko od domu!”
i kilka takich perełek, że już wiem skąd się wziął stereotyp o
amerykanach-ignorantach).
W czwartek (3 kwietnia) nastąpiła chwila,
na którą czekałam cały tydzień- moja pierwsza całkowicie przygotowana lekcja
dla moich praktykowych sześciolatków (którzy byli niesamowicie podekscytowani i
cały czas pytali czy „będę ich dzisiaj uczyć”). Miałam wybrać książkę,
przeczytać ją (to nie takie proste jak by się Wam wydawało!) i sprawić by
wykonali activity, które im zadam. Nauczycielka zawczasu powiedziała mi, że w
tym tygodniu rozmawiają o „needs and wants” i że byłoby super gdybym się w tym
temacie zmieściła.
Ale nie byłabym sobą gdybym czytała o zabawkach i wodzie
pitnej, prawda? Maria-będę-mieszkać-na-każdym-kontynencie-i-pojadę-edukować-dziewczynki-na-bliskim-wschodzie-Stankiewicz
wybrała książkę o kontrowersyjnych opiniach, o (w skrócie) dziewczynce której
miasto jest pod okupacją Talibów którzy zabierają jej tatę i mamę. Biedna
Nasreen nie może chodzić do szkoły i od kiedy jej rodzice zniknęli nie odzywa
się, więc jej babcia zabiera ją do secret
school i po pewnym czasie dziewczyna zaczyna się uczyć.
Swoją
lekcję zaczęłam od pytania, czy wiedzą, czym jest edukacja (wiedzieli!) i czy
jest to naszą zachcianką czy potrzebą. Mieli swoją opinię jednak, gdy
poprosiłam o wyjaśnienie, jakoś przestali się zgłaszać, bojąc się złej
odpowiedzi. Wyjaśniłam więc, że na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi i tak
długo jak potrafimy to odpowiednio uargumentować każdy może mieć swoją opinię w
tej kwestii. Następnie wytłumaczyłam, że nasza historia dzieje się w
Afganistanie i po wybadaniu czy coś na ten temat wiedzą, poprosiłam
by wskazali na mapie Stany a następnie Afganistan. Musiałam im pomóc z każdym z
nich, i opowiedzieć jak długo czasu zajęłoby nam dostanie się tam, co wywołało
burzę sześcioletnich wspomnień z czasów, gdy jechali do Texasu/do
Kaliforni/gdziekolwiek. Zaczęłam książkę, tłumacząc kim jest Allach (był
wspomniany w modlitwie książkowej babci), Koran (który dziewczynki udają że
czytają w momencie gdy żołnierze robią nalot na szkołę) i dlaczego kobieta na
ulicy ma burkę („to nie jest ani gorsze, ani lepsze, to jest po prostu inne” zdanie
które moje amerykańskie Rotary wbiło mi do głowy tak mocno, że przywołuje je w
każdym momencie mojego życia).
Mogę powiedzieć, że im się podobało i słuchali z
zainteresowaniem. Zadanie też wykonywali uważnie, ale to może dlatego, że
dawałam im naklejki;)
Dodatkowo, czy
wspominałam, że Ian wziął się za polski?
Hej hej hej :) Cieszę się, że wreszcie dodałaś notkę ;) Tak tylko dodam, że co tydzień zaglądam, czy aby nie ma czegoś nowego ale raczej nie komentuję, bo nie mam siły tłumaczyć tego co chcę przekazać na angielski. Strasznie mnie zaskoczyło, jak dużo błędów zrobiłaś! To pewnie od nie używania polskiego ;) (Nie, nie czepiam się. Mam zapędy polonistyczne, przepraszam, to wszystko dlatego ;) )
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze i pisz dalej, uwielbiam twojego bloga :D
*nieużywania ;)
UsuńOh jej, widzisz, tego się spodziewałam i mam nadzieje, że teraz wszyscy rozumieją DLACZEGO ŁATWIEJ MI PISAĆ PO ANGIELSKU (mimo, że prawdopodobnie błędów robię jeszcze więcej).
UsuńJak wrócę do domu to będę musiała coś wytrzasnąć, żeby zdać tę moją rozszerzoną maturę z polskiego, bo ciemno to widzę.
A zapędy polonistyczne chwalę, jako że w domu zawsze byłam tą, co wszystkich poprawia. (that's long gone).
Jjeżeli miałabyś ochotę na próbkę mojej pisaniny przed erą zamerykanizowania mojego umysłu, jest kilka notek sprzed przyjazdu i z pierwszych kilku tygodni :)
Pozdrawiam i dzięki za czytanie!
M.