Wstalam wiec wczesniej niz wstaje do szkoly, przejechalam sie pod Wawe (ktora to nazwa zawsze wywoluje u mnie usmiech, ze niby jestem w Warszawie, heheszki) by wsiasc do auta mojej nauczycielki Child Development i wziac udzial w ostatnim dniu konferencji NAEYC. Oprocz mnie zapowiedzialy sie jeszcze dwie inne dziewczyny, ale najwyrazniej potrzebowaly snu bardziej niz ja, wiec spedzilam mila godzinke w aucie z nauczycielka gawedzac o wszystkim i o niczym.
Do Waszyngtonu dotarlysmy w rekordowym czasie, bo w niecala godzine, rozstalysmy sie i pobieglam na swoj wyklad ("Building an interactive bilingual classroom with word walls, labels, and child-generated alphabets"). Wyklad byl przecietny, ale lepszy niz gorszy.
Nastepnie przeszlam sie na "The Heritage Project: An overview of a global awarness program". Dwie nauczycielki mowily o efektach swojego projektu, ktory polegal na zaangazowaniu rodzicow dzieci w przygotowywanie krotkich lekcji na temat swojego dziedzictwa, skad przybyli, etc etc. Ten wyklad byl porywajacy, prowadzace byly naprawde passionate. Jezeli kiedys wyladuje jako nauczycielka wczesnoszkolna (nie planuje, ale wszystko moze sie zdarzyc) to na pewno postaram sie wyczarowac cos podobnego.
Po drugiej sesji znowu odbyla sie poltoragodzinna przerwa na lunch, podczas ktorej zrezygnowalam z chodzenia w kolko po tym samym budynku, a mojac w glowie zachwyt Brazylijki, postanowilam zwiedzic Chinatown.
Konferencja miescila sie w centrum miasta, wystarczylo ze wyszlam z budynku hotelu, przeszlam przez ulice i szyldy zaczely robic sie dwujezyczne.
Seems legit. |
Jestem miejska dziewczyna. Pol zycia wydawalo mi sie, ze powinnam mieszkac na wsi, w lesie, ale mieszkanie w niewielkim miasteczku uswiadomilo mi, ze nie. Brakuje mi mozliwosci wziecia autobusu o dowolnej porze dnia i przebierania w trzydziestu filiach biblioteki, brakuje mi mozliwosci przejscia sie wieczorem do teatru bez calej rodzicielskiej obstawy, brakuje mi spaceru po starym miescie, brakuje mi tego, ze w kazdej chwili moglam wyjsc z domu i w ciagu pol godziny zawitac pod drzwiami kogos kogo lubie, zwlascza gdy moi rodzice nie mogli mnie nigdzie zawiesc.Brakuje mi stwierdzeni 'piernicze, nie uznaje wfu na ostatich dwoch godzinach w piatek', wyjscia ze szkoly i wrocenia do domu. W Stanach musialabym pedalowac na piechote, gdybym zdecydowala sie na wagary.
Oh, jeju, jak bym sobie wrocila do domu, na tydzien czy poltora, zaliczyla wszystkie teatry (ktore nadal wysylaja mi newslettery), zaki i krytyki polityczne, przeszlabym sie po Dlugiej w grubym plaszczu i czapce, patrzac jak ladnie pada snieg na tle podswietlonego ratusza, odmrozilabym sobie nos w tramwaju, przeszlabym sie po moim Otominie, urzadzilabym spacer brzegiem morza, wbilabym sie z przyjaciolka na zdjecie jakiegos turysty (bez Justusa nie mogacego pojac 'ale dlaczego ja to robie' i proszacego, zebym przestala, bo to przeciez obcy ludzie) i swietowalabym sylwestra w dobrym, polskim stylu. A pozniej wsiadlabym do samolotu gotowa spedzic kolejne miesiace w Stanach.
A wracajac do rzeczywistosci- tak bardzo tesknie za zyciem w miescie, ze idac sobie po Waszyngtonie staralam sobie wyobrazic, ze jestem tamtejsza. Srednio mi wyszlo, ale przynajmniej naoddychalam sie spalinami, pomeczylam uszy odglosami ulicy, prawie potknelam sie o bezdomnego (oni sa tutaj jacys inni) i odwiezylam sobie ten dreszczyk emocji 'czy moj portfel jest na swoim miejscu' (zdecydowanie wolalabym zostac obrabowana na swojej dzielni, niz w hameryce).
Napawalam oczy takim widokiem:
W pewnym momencie weszlam do jakiegos typowo amerykanskiego sklepu, nawet nie silacego sie na chinskosc, sieciowki ze slodyczami "i'm sweet". Oprocz calej masy rzeczy ktore wygladaja lepiej niz smakuja, maja niewymierne ceny i ciezko mi bylo ich nie kupic znalazlam te oto dziwy:
A do tego miesburger z podwojnym miesem. |
Nogi zaprowadzily mnie znowu do zielarki i nie moglam sie powstrzymac przed zapytaniem, czy nie ma nic przeciwko bym zrobila zdjecie. Spojrzala na mnie wzrokiem mowiacym "nie mam pojecia co wlasnie powiedzialas, ale troche mi przeszkadza Twoja biala obecnosc", wiec niemalze skorczam sie w sobie. Jej klientka, ktora wydawala sie dobrze znac wszystkich pracownikow sklepu, spojrzala na mnie i rzucila "tak, mozesz zrobic swoje zdjecie". A nastepnie odwrocila sie i, z tego co mi sie wydaje, zaczela tlumaczyc sytuaje pierwszej z dam po chinsku. Zakonczyly chichotem, a ja staram sie wygladac jakbym wcale nie wiedziala, ze sie ze mnie nabijaja.
Nie mam problemu z niekupowaniem ciuchow czy "normalnych" slodyczy. Ale gdy wchodze do sklepu tego typu, z cala masa drobnych rzeczy ktore sa w jakis sposob powizane z innym swiatem... Koncze przy kasie obladowana produktami wydajac stanowczo za duzo pieniedzy.
Po co komu matura, jak mozna podrozowac? Czy jest tu ktos, kto chcialby sponsorowac moje podroze w zamian za dobra literature ktora bede tworzyc, troche ciasta, wdziecznosc, milosc i szerzenie pokoju? Tyle swiata to zobaczenia. Wielkie plany.
Po "lunchu" wrocilam do hotelu by wziac udzial w ostatnim wykladzie, "Dingqi- 10 years as a private early learning center in China". Weszlam do sali jakies dziesiec minut przed czasem, oprocz mnie bylo czworo odpowiedzialnych za prezentacje, wszyscy wesolutko rozmawiajacy po chinsku (wesolutko jak wesolutko, zawsze jak slysze chinski to wydaje mi sie ze oni sa nieszczesliwi). Siedze sobie na krzeselku i staram sie nie zwracac na siebie uwagi. Dwie minuty przed planowanym rozpoczeciem sesji odrywam sie od telefonu czujac na sobie wzrok jednego z prowadzacych.
-Skad jestes?
-Z Polski.
-Ooooooo, z Polski. Macie dobra edukacje w Polsce.
-Mamy?
I w tym momencie sie pogubilismy, stracilismy watek i nie zrozumielismy sie nawzajem. Na szczescie do pokoju weszla kolejna osoba i cala uwaga skupila sie na niej. Koniec koncow zaczeli prezentowac, powerpoint mieli przygotowany w calosci po chinsku, ich angielski byl tragiczny, ale jakas kobieta pochodzenia chinskiego ale urodzona w USA potlumaczyla i costam z tego wynieslismy.
Podczas tego wykladu pierwszy raz w zyciu odczulam rasizm w stosunku do mojej osoby. Obok mnie siedziala chinska au pair ktora zerkala i zerkala na mnie od kiedy tylko mnie dostrzegla. W koncu odwazyla sie powiedziec: "jej, nie spodziewalam sie zobaczyc nikogo bialego tutaj... Przepraszam, ale dlaczego tutaj jestes? Przeciez jestes biala!"
Nie za bardzo wiedzialam co odpowiedziec, bo moj kolor skory jest najglupszym powodem dla ktorego nie powinno mnie tam byc. Tak mnie wmurowalo w podloge, ze zapomnialam calego angielskiego i udalo mi sie wybakac cos, ze interesuje sie Chinami, ucze sie chinskiego (kolega Chinczyk zrozumial, ze ucze dzieci jezyka chinskiego, szczegolik) i moze kiedys chcialabym tam mieszkac. I w tym momencie oni wszyscy niezmiernie sie podekscytowali i po zakonczeniu prezentacji dostalam z piec tysiecy wizytowek, prosb o napisanie maila po wiecej informacji, zapewnien "welcome to China" (co w koncu rozgryzlam jako "przyjedz do Chin!") i "zadzwon jak juz bedziesz w Chinach". Probowalam wyjasnic, zeby nie spodziewali sie mnie tam w ciagu najblizszych pieciu lat, ale oni tylko powtarzali to swoje "welcome to China".
A na koniec strzelili sobie ze mna zdjecie. Bylam wyzsza od wszystkich kobiet, wzrostem dorownywal mi tylko jeden z mezczyzn. Coz, zycie ;)