W poniedziałek oficjalnie rozpoczął się Homecoming Week, co w skrócie oznacza tyle, że szkoła została udekorowana w sposób określony w temacie tygodnia (Disney Movies), przez całe pięć dni ubieramy się jak nam zagrają, w piątek idziemy kibicować naszej drużynie football'u w meczu, a w sobotę wciskamy się w kiece i idziemy na salę gimnastyczną by wziąć udział w potańcówce oraz by popatrzeć na bardziej intensywną wersję tego, co jest nam serwowane podczas przerw (szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że można mieć czelność jeszcze intensywniej na oczach wszystkich zgromadzonych. I nie byłam stuprocentowo pewna, czy na pewno chcę to oglądać. No ale co mogę poradzić, homecoming będę miała raz w życiu, a zachowanie moich kolegów na przerwach już mnie nie zniesmacza aż tak bardzo, więc postanowiłam wznieść się na wyższy level tolerancji obyczajowej i sprawdzić czy mogę przebywać w otoczeniu ludzi zachowujących się aż tak nieprzyzwoicie bez puszczania pawia).
Poniżej przykłady dekoracji korytarzy. Moim najbardziej ulubionym jest ten z mulan, w którym uczniowie zamienili w cytatcie z piosenki 'let's get down to business to defeat the huns' słowo "huns" na "Northern", co jest nazwą innego liceum z okolicy.
Wracając do tematu- w poniedziałek odbył się pierwszy tematyczny dzień, pt. "dzień Ameryki". Ludzi można było podzielić na cztery grupy: tych którzy przebrali się pomysłowo, tych którzy włożyli cokolwiek związanego z tematem, tych którzy nie przebrali się w ogóle oraz tych którzy mieli wielką flagę Francji na twarzy. Nieświadomie. Cóż, happenes.
Do tego podczas próby do spektaklu (który zbliża się
nieuchronnie) Ben, który jest najbardziej gniewnym z gniewnych przysięgłych
ułożył pieśń którą z dumą mi zaprezentował. Szła jakoś tak: "Polska,
Polska, Polska, leży w Europie, napadli na nią Niemcy i nie lubi Rosji, na na
na". Czuję się uhonorowana.
We wtorek odbył się dzień superbohatera i superzłoczyńcy. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie
zaskoczona, ponieważ myślałam, że sporo ludzi przebierze się za żołnierzy
(bliskość bazy NAVY i specjalny program szkoły przystosowany to częstych
przeprowadzek chyba temu sprzyja?), ale oni wybrali kreatywne kostiumy! Oby tak
dalej :)
|
A oto, Panie i Panowie, moja klasa na Globalu. |
Tego dnia na child development miał miejsce nasz przedostatni
"story time". Usiadłam sobie spokojnie obok "czarnych
sióstr" (takich ghetto-czarnych, a nie tylko kolorem skóry) z których
rozmowy rozumiałam niewiele ponad połowę. Czytaliśmy historię, zdobiliśmy
ciasteczka i kolorowaliśmy dinozaury. Po pokolorowaniu mieliśmy nadać im jakieś
imiona i przedstawić klasie z odpowiedzią na pytanie "co byś zrobił gdyby
Twój dinozaur był prawdziwy" (nawiązanie do tematu historii). No więc
każdy po kolei się wypowiadał, nadeszła pora czarnych sióstr, później moja. Gdy
jakaś dziewczyna siedząca kilka miejsc dalej przedstawiła swojego dinozaura,
jedna z sióstr (której imienia nawet nie potrafię wymówić) strasznie się
oburzyła i ze złością powiedziała coś w stylu: "Ta dziwka ukradła imię mojego
dinozaura!". Nie za bardzo zrozumiałam cel używania wulgaryzmów, ale
amerykanie zdają się czerpać z tego dużą przyjemność, gdy uda im się przekląć i
nauczyciel nie usłyszy, więc puściłam to mimo uszu. W każdym razie uznałam, że
się wygłupiamy. Wiecie- sprawa toczy się o IMIĘ naszego DINOZAURA z
KOLOROWANKI, co innego możemy robić niż się wydurniać? Pięknie się uśmiechnęłam
i powiedziałam: "Oh, nie ma się czym martwić! Może one są
rodzeństwem?".
Po kilku minutach zadzwonił dzwonek, czarne siostry opuściły klasę, a ja
zajęłam się sobą do momentu gdy podeszła do mnie nauczycielka i podziękowała za
takie rozwiązanie sytuacji. Byłam tak zdezorientowana jak tylko się dało.
Przecież sobie żartowałyśmy, nie? Może z jednym przekleństwem, no ale
dziękowanie mi jest chyba trochę niepoważne, prawda? I tu moja nauczycielka
uśmiechnęła się dobrotliwie i oświeciła mnie, że to nie były wygłupy. Że ona
się NAPRAWDĘ zdenerwowała, że NAPRAWDĘ poczuła się zaatakowana tym, że
ktokolwiek inny użył podczas tego zadania imienia "Billy" i że nie
nazwała obcej dziewczyny "the b word" dla jaj. Światopogląd mi runął,
aż się moje myśli zakręciły wokół własnej osi uderzając miarowo w czaszkę.
Przez całą następną lekcję próbowałam zrozumieć w jaki sposób ktoś powyżej
piątego roku życia może się wściekać o tak błahą rzecz.
W środę dzień z dumą nosił nazwę "Wacky-Tacky" jednak jedyną szansę na przyjrzenie się kreatywności moich znajomych miałam na zdjęciach które Pani Dyrektor z lubością tweetuje, ponieważ wybrałam się
do ambasady Arabii Saudyjskiej na moją pierwszą całodzienną wycieczkę szkolną.
Rano miałam szansę użyć mojego parasola (W KOŃCU). Jest taki piękny i kolorowy,
że od razu mi się lepiej patrzyło na świat gdy szłam w deszczu przemaczając
buty. Gdy dotarłam do szkoły trochę się zakręciłam i zgubiłam, ale dotarłam na
miejsce zbiórki (A+ za orientację w terenie, Stankiewicz!). Usadziłam się
"wygodnie" w WielkimŻółtymAutobusie, pogawędziłam z chłopakiem który
był strasznie podekscytowany faktem, że siedzi koło Dunki, ma Polkę za plecami,
Francuzkę w rzędzie obok i Norweżkę za Polką.
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do Waszyngtonu, zrobiliśmy mały tour po
mieście (obie z Norweżką przyklejałyśmy się intensywnie do szyby) i
zatrzymaliśmy się pod drzwiami ambasady.
Trochę się zakręciliśmy jako, że większość ludzi wzięła wszystko ze sobą
z autobusu, a telefony komórkowe były srogo zabronione. Odwróciliśmy się na
piętach i zaczęliśmy zmierzać w kierunku WielkiegoŻółtego by odłożyć rzeczy,
gdy zapytałam o mój aparat (który noszę ze sobą niemalże wszędzie i powoli
czuję się jak turysta z Azji). Dostaliśmy pozwolenie na jeden aparat na całą
grupę, więc zapytałam mojego ukochanego nauczyciela Globalu czy ma coś
przeciwko bym wzięła swój. Tutaj mnie zawstydził krzycząc do drugiego
nauczyciela: "CZY MARIA Z POLSKI MOŻE WZIĄĆ SWÓJ APARAT DO
ŚRODKA!?!?".
Zostawiłam wszystko, wzięłam aparat, zaczęłam strzelać do wszystkiego naokoło.
Jakoś tak wyszło, że przechodziłam przez bramkę jako jedna z ostatnich. Kładę
portfel i aparat w koszyczku i na pytanie "czy to też portfel?"
odpowiadam zgodnie z prawdą "nie, to mój aparat. Możemy wnieść jeden na
grupę.". A tu pan lustruje mnie wzrokiem i mówi "Wy już wnieśliście
swój jeden aparat". Zapowietrzyłam się troszkę gdy ten wielki i ciemny
facet poprosił, żebym stanęła z boku. Mózg podpowiadał mi jakieś chore
scenariusze, że zaraz mnie zatrzymają i oskarżą o jakieś straszne przestępstwa.
W końcu to kraj znany z kamieniowania ludzi za jakieś błahostki, prawda? Teraz
się zorientują, że nie jestem amerykanką i wyślą mnie swoimi arabskimi
samolotami nawet-nie-wiem-gdzie.
Tak więc stałam sobie z boku robiąc dobrą minę do złej gry, uśmiechając się do
Pana i Pani od bramki do wykrywania metalu pokazując jak bardzo niewinna jestem
i jak to wcale nie stanowię zagrożenia. Ostatni wchodził mój nauczyciel.
Strasznie się zdziwił, że ktoś już wniósł aparat, zrobił swoją bardzo
zmartwioną minę i zaczął im tłumaczyć, że to niezmiernie ważne, że ja tu jestem
wyjątkowym wyjątkiem, z Europy. Oni sobie popatrzyli po sobie, kazali mi oddać
naklejkę z numerem depozytu i zniknąć im z oczu wraz z moim aparatem.
Ambasada była piękna. Po prostu piękna. Obejrzeliśmy film propagandowy
(ale zrobiony ze smakiem) opowiadający wczesną historię oraz o dzisiejszym
państwie arabskim. Później mieliśmy możliwość zadania pytań i jak na uczniów
Global Diplomacy przystało zadaliśmy ich całą masę. Gość odpowiadał
dyplomatycznie co oznacza, że mistrzowsko omijał wszystkie ważne lub dyskusyjne
kwestie mówiąc zupełnie obok tematu. Do tego próbował nam wmówić, że szyici i
sunnici to tak naprawdę się nie kłócą, bo to jak katolicy i protestanci. Cały
czas powtarzał jak bardzo Arabia Saudyjska walczy z terroryzmem (to akurat prawda,
bo się wściekli po 11 września gdy okazało się atakujący w większości właśnie z
tego kraju. A Arabia i USA to najlepsi allies od ponad 70 lat.) i jak bardzo
nie popiera przemocy (nigdzie, ani w Egipcie, ani w Syrii, ani w Izraelu, ani
podczas Arab Spring, która przecież ani trochę nie zagraża ich monarchii).
Arabia Saudyjska, moi drodzy, brzydzi się przemocą wobec wszystkich ludzi na
świecie. A do tego walczy z terroryzmem. Ale bez przemocy. Tyle razy fraza
"tortury fuj, przemoc ble" została powtórzona, że aż odważyłam się
odezwać. Wytłumaczyłam, że jestem z zagranicy i, że polityka Stanów
Zjednoczonych wysnuwa takie same twierdzenia o dyplomatycznym załatwianiu
problemów i braku brutalności, a wszyscy wiemy co się dzieje w Guantanamo. I
czy Arabia Saudyjska również będąc przeciwko używaniu siły stosuje takie metody
na swoich przeciwnikach (szczególnie, że monarcha ma władzę absolutną, co nie
jest zbyt popularne ostatnimi czasy). Zostałam zapewniona, że nie, że w życiu,
że fuj.
W przerwie między pytaniami sześcioro ochotników
zostało zaprowadzonych do innego pokoju (moja głowa znowu wariowała. Powinnam
wybrać się gdzieś do tych krajów arabskich bo moje głupie myśli i niepewność
wynikają z uprzedzeń. Powinnam się ich pozbyć). Przebrali ich w narodowe stroje
Arabii Saudyjskiej i opowiedzieli nam o nich.
Później mieliśmy szybką przerwę na toaletę (w
której była między innymi skórzana kanapa) i obfotografowanie holu.
Wybraliśmy się na lunch to przesadnie drogiej
barorestauracji w "John F. Kennedy Center of Performing Arts" z
której rozciągała się piękna panorama na całe miasto (miałam się na czym skupić
gdy sałatka za dziesięć dolców znikała w mojej paszczy).
Dzień zaliczam do udanych. Do szkoły wróciliśmy równo z ostatnim
dzwonkiem, czyli nawet nie spóźniłam się na próbę!
W czwartek dzień nosił dumną nazwę "School
Spirit Day". Ja włożyłam moją specjalnie na tą okazję zamówioną koszulkę
szkolną, ale niektórych poniosła miłość do ich własnego liceum i zaprezentowali
całą masę przebrań.
Tego dnia odbyło się również Pep Rally (przez cały
dzień byłam przekonana, że mówią na to "paper alley" i drapałam się
po głowie myśląc "those crazy americans").
Lekcje były skrócone, a ostatnia w ogóle odwołana, przez co koło pierwszej przy
dźwiękach bębnów i werbli zebraliśmy się na trybunach podzieleni rocznikami.
Byłam tak podekscytowana, że prawie podskakiwałam, drąc się wniebogłosy (na
hasło "MAKE SOME NOISE!"). Przez cały ten czas (oprócz tego, że
marzliśmy) słuchaliśmy hymnu granego przez naszą szkolną orkiestrę (i muszę
przyznać, że nasz Polski hymn brzmi dużo bardziej zdecydowanie i podniośle),
wysłuchiwaliśmy jak to nam dobrze szło w sporcie w tym semestrze, jak
fantastycznie się przebieraliśmy podczas Spirit Week, oglądaliśmy popisy
cheerleaderek, krzyczeliśmy i generalnie dobrze się bawiliśmy.
|
Chłopaki które przez cały tydzień przebierały się za amiszów. |
|
Jeden z wice-dyrektorów strzela 'selfie' na tle seniorów cieszących się z wygrania 'spirit stick' |
W piątek mieliśmy "Disney Day" oraz skrócone lekcje. Pojechałam na szybkie zakupy w celu
zorganizowania stroju na Halloween i nie mogłam wyjść z podziwu jak bardzo rozwinięty jest kostiumowy biznes.
|
zahaczyliśmy też o fryzjera... |
Odwiedziłyśmy również Bath&Body Works (uroczy, pachnący sklep w którym muszę się bardzo
ograniczać by nie wydać wszystkich pieniędzy które mam). Muszę powiedzieć, że
nigdy bym się nie spodziewała, że żel
antybakteryjny może być produkowany w tylu różnych, szalonych zapachach. Wybór
spośród trzydziestu różnych był ciężki, ale zdecydowałam się na dwa (pierniczkowy i brzoskwiniowy)
. Amerykanie mają fisia na punkcie
zabijania zarazków na każdej z ich części ciała, w każdej klasie stoi wielki dozownik, żeby każdy miał do niego dostęp.
Wieczorem w końcu miałam okazję
wybrać się na football game. Ta była ostatnia w sezonie,
więc największa. Wysiedziałam dwie godziny, przez pierwszą część miałam jeden z
tych moich aspołecznych nastrojów, który pojawia się gdy jestem otoczona bandą
ludzi których znam średnio, a którzy spędzają ze sobą czas od lat. Jednak po
godzinie, gdy zaczęła się druga "połowa" ("połowa" bo z
czterech, a nie z dwóch. Ale dzielnie nazywają to "half", więc nie będę się kłócić) odnalazłyśmy się z Dunką i spędziłyśmy całkiem miłą
godzinę szaleńczo kibicując. Chyba nie skłamię, jeżeli powiem, że dopingowałyśmy
najmocniej, mimo że żadna z nas nie do końca rozumiała co się dzieje.
Wyszłam koło 8, gdy zaczęła się trzecia "połowa", moje palce u
nóg odmówiły spędzenia na zimnie chociaż minuty więcej, a mój organizm zaczął
myśleć o drzemce (w końcu od rana miałam lekcje!).
|
Chłopaki tłuką się na 'dzień dobry' |
|
Z Anną z Danii. |
W
sobotę czułam się zobligowana do
wzięcia udziału w homecomingu, czyli mówiąc po ludzku imprezie szkolnej w sali
gimnastycznej.
Tradycją niemalże jest, że gdy zostało się zaproszonym najpierw idzie się ze
swoim "date" na obiad, następnie na zabawę, a później on oczekuje, że
pojedziecie do niego robić niechrześcijańskie rzeczy. Na szczęście nikt nie
ośmielił się zaproponować mi czegoś w tym stylu, więc wybrałam się na bal z
grupą koleżanek (cztery amerykanki, Anna z Danii i Giudi z Włoch). Zebrałyśmy się
w domu jednej z amerykanek już o 5:30, zrobiłyśmy zdjęcia (dużo zdjęć. Co z tego, że jest zimno, zdjęcia na dworze też muszą być!), zjadłyśmy obiad i o 8 stawiłyśmy się w szkole, bo odstać
swoje w kolejce. W tym momencie użyłam całej mojej siły perswazji by móc
zachować mój bilet, na pamiątkę. Mam go :)
Weszłyśmy na salę (pierwsze co zrobiły wszystkie żeńskie osobniki z małym polskim wyjątkiem to zdjęcie butów. Gdzie sens, gdzie logika w noszeniu obcasów?), zostawiłyśmy rzeczy na zakrytych, przyozdobionych trybunach
i ruszyłyśmy na parkiet (na którym było już całkiem tłoczno). Muzyka była inna
niż ta do której jestem przyzwyczajona (coś bardziej w stylu delikatniejszego rapu,
jeżeli wiecie o co mi chodzi), ale kto by zwracał uwagę na to jaka jest muzyka,
gdy naokoło odbywała się orgia.
Tak, orgia.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że w Tajlandii można wybrać się na show podczas
którego na scenie dwóch ludzi uprawia seks. Wiecie co? Nie trzeba jechać do
Tajlandii, wystarczy wybrać się na amerykańską potańcówkę.
W Europie chłopcy tańczą z dziewczynami, w Stanach ludzie po prostu ocierają
się o siebie. I to nie tak, że jakiś jeden wyjątek zbytnio cieszy się swoją
dziewczyną. Ludzie którzy przyszli z randkami od samego początku przypominają
mutanty złączone tyłkiem. Zastanawiam się, czy oni przez całe trzy godziny
chociaż raz spojrzeli sobie w oczy, czy one cały czas ocierały się stojąc
plecami. I żeby było jasne, to nie było delikatne pocieranie. To było ocieranie
się z PREMEDYTACJĄ i męskie ręce na różnych częściach ciała koleżanki.
Okeeeeey, różnice kulturowe, hurra! Jestem tu by obserwować, a nie oceniać,
prawda? Patrzyłyśmy sobie z Dunką w oczy wymieniając miny lub ponad głowami
zgromadzonych, by nie molestować naszych biednych, niedostosowanych,
europejskich umysłów. Takie rzeczy jak na amerykańskich szkolnych potańcówkach
nie dzieją się na naszych nienadzorowanych osiemnastkach w klubach.
Oddychałam głęboko, aż do momentu, gdy zorientowałam się, ze nie tylko
dziewczyny które przyszły z "randkami" się tak zachowują. Że to chyba
taki sposób witania się ze sobą.
Nagle, out of the blue, podchodzi do
mnie jakiś gość którego widzę pierwszy raz na oczy, ale tak nawet go nie
kojarzę z korytarza, przysuwa się i mówi "wanna dance?". Zrobiłam
swoją minę pt. "nie znam angielskiego, nie znam Ciebie, proszę zostaw mnie
w spokoju" i zaczęłam tak energicznie machać głową, że
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE, że aż myślałam, że mu się zrobi przykro. Ale
najwyraźniej go nie doceniłam, bo on po prostu odwrócił się i zapytał kogoś innego.
Szczytem był dla mnie moment, gdy
jedna dziewczyna zagadała się z koleżanką i przestała kręcić tym swoim tyłkiem,
a jej chłopak dał jej klapsa. Po prostu wziął i klepną ją w tyłek po środku
sali gimnastycznej wypełnionej nauczycielami. Oficjalnie ostrzegam, że jeżeli
ktokolwiek klepnie mnie w tyłek to odklepnę go w twarz. Pięścią.
Zabawa trwała do 11, wszyscy się rozeszli.
Ktoś gdzieś coś mnie zapraszał na afterparty, ale oceniając typ ludzi którzy
wybierali się na to przyjęcie (z uwzględnieniem ich ego które buja się
zdecydowanie zbyt wysoko, sposobu traktowania kobiet, dojrzałości emocjonalnej
i tego, że rechoczą chwaląc się kto wypije więcej) uznałam, że to amerykańskie
doświadczenie mogę sobie odpuścić. Lubię moją wymianę za bardzo, by ryzykować bycie
wsadzoną w pierwszy samolot do domu.
|
Giudi, Anna i ja zaraz przed powrotem do domu. |